Jak to jest, że Dog Days nie robi absolutnie nic szczególnego, a mimo to uśmiechałem się jak kompletny idiota przez cały seans? Cóż, nie ukrywam, że przesympatyczne postaci, fajnie wykreowany i przytulny świat, oraz niezła grafika (brak obleśnego fanserwisu, wooooo!) na pewno pomagają. Ale do rzeczy.
Shinku i Nanami biorą udział w jakiś zawodach w Wielkiej Brytanii (brawa za zatrudnienie prawdziwego native speakera i niekaleczenie moich uszu engriszem), a Rebecca grzeje wyrko w domu w Japonii. Co z tego, skoro zaraz potem przenoszą się do Magicznego Świata Catgirli i Tym Podobnych! Problem polega na tym, że typowo brytyjska pogoda krzyżuje plany dwójki z naszych bohaterów, wystrzeliwując ich, na oko, gdzieś do mezozoiku. Przy okazji mamy wprowadzenie jednej nowej postaci – konio-gennej loli z łukiem, a także wątku przewodniego (co jest ciekawym eksperymentem po jego braku w drugim sezonie). Zapowiada się ciekawie.
Niestety więcej o serii powiedzieć nie jestem w stanie, bo i co mam mówić? Że animacja śliczna i płynna? No jest śliczna i płynna. Że miło było zobaczyć starych znajomych? Ano miło było. Że ending to ten bardzo dziś rzadki typ fanserwisu, który niczego nie odsłania, a mimo to prezentuje bohaterki w bardzo pociągający sposób? Owszem, fajny jest, choć wolałem ending z drugiego sezonu. Urocze było też to, że nasi młodzi bohaterowie traktują podróż magicznym portalem międzywymiarowym jak wycieczkę szkolną.
Czekam na kolejne odcinki, z marszu daje 8/10 i potem będę ciągnął w górę.