Byłem w stosunku do ekranizacji Kantai Collection pełen obaw, w dodatku uzasadnionych. Po pierwsze Diomedea, czyli wykonawca animacji, to małe studio, a w tym sezonie animuje aż cztery serie. Ponadto premiera była przesuwana dwa razy, a to zazwyczaj nie wróży niczego dobrego. A przecież trzeba pamiętać o fanach, przez których każda z bohaterek musi mieć istotną rolę w serii, by którejś z grup graczy nie urazić. Ale po pierwszym odcinku daję serii wielki kredyt zaufania – przede wszystkim chwilowo nic nie wskazuje na to, by anime przerodziło się w okruchy życia o statkodziewczynkach robiących statkorzeczy. Za to już na starcie serial wita intensywną walką i tego właśnie oczekiwałem – akcji. Sceny batalistyczne wykonano techniką animacji komputerowej, za co odpowiada podwykonawca, więc znaczny ciężar prac został zdjęty z barków Diomedei i istnieje nadzieja, że w przypadku, gdyby studio jednak nie podołało nadmiarowi obowiązków, ten najważniejszy aspekt Kantai Collection będzie trzymał poziom.

Aż żem się od tyłu rozpisał o aspektach technicznych, a przecież nikt nie wie, że serial opowiada o pokaźnej grupie dziewcząt obdarzonych duszami dawnych okrętów wojennych. Kanmusume stają do boju przeciwko Abyssalom, tajemniczej flocie potworów, która opanowała morza i oceany. Bohaterki przywdziewają więc specjalny ekwipunek i PRZY POMOCY WCALE NIE MAGICZNYCH MOCY POZWALAJĄCYCH ZMIENIAĆ STRZAŁY Z ŁUKU W DRUGOWOJENNE JAPOŃSKIE MYŚLIWCE POKŁADOWE podejmują walkę z wrogiem. Świetne efekty specjalne, odwzorowujące ogień z potężnych okrętowych armat, dobra dynamika i napięcie – mam nadzieję, że ten poziom się utrzyma.