Saenai Heroine no Sodatekata – odcinek 0

Saenai Heroine no Sodatekata01

Jestem w kropce, przyznaję otwarcie. Od kilkunastu godzin myślę o tym, co mogłabym napisać na temat Saenai Heroine no Sodatekata, tak by zajawka ta spełniła główne swoje funkcje, a zatem streściła zawartość pierwszego odcinka i pomogła potencjalnym widzom zadecydować, czy warto się z nim zapoznać.

Zacznę może od tego, że pierwszy odcinek Saekano tak naprawdę nie jest pierwszym odcinkiem, a zaledwie prequelem, oficjalnie numerowanym zresztą jako epizod 0. Przy czym kiepski prequel z tego prequela, gdyż zamiast wydarzeń poprzedzających właściwą akcję, ukazuje nam zaawansowany etap tejże, jednocześnie wrzucając widzów w środek w pełni wykreowanego świata przedstawionego zapełnionego bohaterami o zażyłych i złożonych już relacjach. Efekt końcowy? Przypuszczam, że nie tylko ja miałam wrażenie, że zamiast premierowego odcinka oglądam serię od środka, pozbawiona podstawowych informacji, w które wyposażyć powinny mnie poprzednie epizody.

Na tym nie koniec nietypowych chwytów, którymi raczy nas Saekano. Odcinek 0 zaczyna się od ostrej krytyki powierzchowności anime haremowych, które od pierwszego odcinka zarzucają widza bezwstydnym fanserwisem w postaci pantyshotów i nagości – co ważne, scena ta rozgrywa się w gorących źródłach, zaś pojawiające się w niej bohaterki podziwiać możemy w pełnym, ociekającym seksapilem negliżu. Tym samym właściwie od pierwszej minuty Saekano prezentuje się jako seria prześmiewcza, która w większym bądź mniejszym stopniu podejmie się dekonstrukcji haremówek opartych na grach visual novels.

W tym zamyśle zrealizowany zostaje cały odcinek. Twórcy bombardują nas najbardziej klasycznymi (czy może wypadałoby raczej powiedzieć „wyświechtanymi”) motywami haremówek. Wianuszek ślicznych dziewczyn, każda reprezentująca jedną z typowych bohaterek symulatorów randkowych, otacza protagonistę, który jest wcieleniem przeciętności pod każdym możliwym względem, jednocześnie zaś skrajnie tępym młodzieńcem kompletnie nieświadomym zalotów swoich koleżanek. A zaloty te – wierzcie na słowo bądź przekonajcie się sami – są niewyobrażalnie bezwstydne, dosłowne, zaryzykowałabym stwierdzenie, że wręcz wulgarne. Podczas seansu nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że lada moment historia ta przerodzi się w pełnokrwistego pornosa – nieustannie musiałam sobie przypominać, że całe to przerysowanie jest efektem w pełni zamierzonym, celowo doprowadzonym do granic… dobrego smaku? Sama nie wiem, czy można tutaj jeszcze użyć takiego stwierdzenia.

Czym jeszcze wyróżnia się Saekano? Czytaliście może zapowiedź tej serii na Tanuki? Pozwolę sobie przytoczyć pierwsze zdanie:Tomoya Aki, dorabiający na swoje hobby otaku, pewnego dnia spotyka prześliczną dziewczynę i wpada na pomysł, by uczynić ją bohaterką stworzonej przez siebie amatorskiej gry”. Przystańmy więc na chwilę przy postaci głównej bohaterki. Wszak w dużej części haremówek, choć raczy się nas obecnością wielu adoratorek głównego bohatera, szybko można się zorientować, która z dziewcząt gra pierwsze skrzypce i ma największe szanse na podbicie serca protagonisty. Saekano zdaje się pogrywać również z tą zasadą. Bohaterka wspomniana w zapowiedzi serii jest bowiem postacią niemalże niezauważalną w opisywanym odcinku. To trzy pozostałe dziewczyny, Eriri, Utaha i Michiru, walczą ze sobą o czas antenowy, uwagę widza, a co najważniejsze, uwagę Tomoyi. Megumi Katou, początkująca modelka, wybrana na prototyp głównej bohaterki gry, którą Tomoya tworzy wraz z resztą koleżanek, jest wycofana, cicha, subtelna, ledwo zauważalna – a jednak te jakości, stojące w tak jawnym kontraście z cechami pozostałych dziewczyn, ostatecznie czynią z niej postać najbardziej wyróżniającą się z tego haremu.

Trudno jest ocenić Saekano po tym jednym odcinku. Możliwe, że będzie to niełatwe nawet po obejrzeniu całej serii. Jasno i wyraźnie widać, że stanowi ona przewrotną krytykę haremówek. Prawda jest jednak taka, że stworzenie udanej parodii jakiegoś gatunku jest o wiele trudniejsze, aniżeli stworzenie kolejnej klasycznej opowieści z tego właśnie gatunku. Saekano z jednej strony w ciekawy sposób gra schematami (zaczynanie serii od „środka”, usuwanie w cień głównej bohaterki), z drugiej jednak część widzów może odstraszyć gigantyczną wręcz ilością przerysowanego fanserwisu. W pewnym stopniu tytuł ten skojarzył mi się z Nisekoi – serii w dużej mierze również bawiącej się utartymi schematami komedii romantycznych, nieustannie balansującej na granicy autoparodii.

Czym w istocie okaże się Saekano? Tego nie wiem. Po pierwszym odcinku wiem tylko, że nie jest tym, czego spodziewałam się po zapowiedziach.

Leave a comment for: "Saenai Heroine no Sodatekata – odcinek 0"