Saint Seiya: Soul of Gold – odcinek 1

soulof gold1

Granie na sentymentach to ryzykowny zabieg – o czym przekonali się wszyscy, którzy mieli (nie)przyjemność oglądać Sailor Moon Crystal. Minęło kilka miesięcy i kolejna seria z czasów naszego dzieciństwa wróciła na ekrany – choć tym razem zamiast remaku dostaliśmy sequel. Czy będzie lepiej? Myślę, że tak.

Saint Seiya: Soul of Gold zachowuje ciągłość z poprzednimi, kanonicznymi produkcjami z uniwersum Rycerzy Zodiaku i zaczyna się tam, gdzie skończyła się druga seria Saint Seiya: Meiou Hades. Kto oglądał, ten pamięta (a kto nie widział, temu opowie się o tym jeszcze raz tutaj), że złoci rycerze oddali życie, aby umożliwić brązowym dotarcie do Hadesa. Czy był to ich koniec? Gdzie tam, w tym uniwersum mało kto umiera raz na zawsze. Oto i Aioria (lub Aiolia, jak kto woli), złoty rycerz Lwa, budzi się w obcym miejscu, które szybko okazuje się znanym nam doskonale z dawnych czasów Asgardem. Jak się okazuje, Hilda Polaris ciężko zachorowała, a jej miejsce jako przedstawiciela Odyna w Asgardzie zajął niejaki Andreas, który, mamiąc ludzi obietnicami i pięknymi słówkami, powoli zdobywa władzę i wpływy. Ci nieliczni, którym się to nie podoba, są chwytani i zamykani. Wśród nich jest Lyfia, jedna z dwórek Hildy, która stara się wytłumaczyć wszystkim, do czego zmierza Andreas. Los chce, że ścieżki Lyfii i Aiorii przecinają się w celi więziennej, gdzie nasz Lew odzyskuje pamięć…

Jeśli pierwszy odcinek utwierdził mnie w czymś, to na pewno w przekonaniu, że Saint Seiya: Soul of Gold nie będzie serią eksperymentalną lub w jakikolwiek sposób odmienną od poprzednich. W myśl klasycznej, „rejsowej” tezy o tym, że ludzie lubią piosenki, które znają, anime zachowuje wszystkie charakterystyczne elementy dla uniwersum, z konstrukcją fabularną na czele. Mamy zatem nowego złego, który chce przejąć władzę (tym razem nad Asgardem), mamy skrywającą jakiś sekret kobietę, która chciałaby z nim walczyć, mamy bandę pomniejszych złych – oraz oczywiście rycerzy Ateny, którym przypadnie rola pozamiatania w okolicy. Jedyną różnicą jest to, że tym razem całkowicie zrezygnowano z brązowych rycerzy w roli głównych bohaterów, zaś pierwsze skrzypce będą grali złoci – i nie powiem, jestem z tego rozwiązania całkiem zadowolony. Do tej pory bowiem jedynie w serii Meiou Hades oraz w mandze Episode G złoci rycerze mieli okazję, aby się naprawdę wykazać.

Oczywiście wspomniany wyżej konserwatyzm oznacza także zachowanie wszystkich absurdów znanych nam świetnie z opowieści o wojownikach Ateny. Każda postać czuje się zatem zobowiązana do wygłaszania maksymalnie podniosłych monologów, wrogowie są boleśnie oczywiści i różnią się od siebie głównie strojami, walki rozgrywają się zawsze wedle identycznego schematu. Do tego dochodzą uproszczenia i błędy grafików (bo mówimy o serii emitowanej w internecie). Kreska anime jest uroczo staroświecka – zachowano typowe dla starych serii projekty postaci, nowoczesność widać bodaj tylko w scenach walk. Czy to wada, czy zaleta, to już kwestia dyskusyjna. Ale z drugiej strony – dzięki tej niechęci do nowości dostaliśmy też bardzo udaną ścieżkę dźwiękową, z odpowiednio podniosłą, monumentalną i dynamiczną muzyką, świetnie wpasowaną w klimat tej produkcji. W openingu zaś słyszymy stare dobre Soldier Dream

Robiąc tę serię, twórcy poszli niewątpliwie po linii najmniejszego oporu – ale z drugiej strony nie sądzę, aby fanom to przeszkadzało. Oglądanie Saint Seiya: Soul of Gold jest jak sentymentalny powrót do dawnych lat. Jeśli będzie potrafiło przyjąć tę konwencję, to nie przeczę, że oglądając to anime będzie można się dobrze bawić. Oczywiście nie zdziwię się, jeśli ktoś nie wytrzyma i da spokój – bo konwencja jest tak szczególna, że choć może dać frajdę, ma także pełne prawo denerwować.

Leave a comment for: "Saint Seiya: Soul of Gold – odcinek 1"