Przed premierą Urawa no Usagi-chan nie dawało się na sto procent określić, jaki właściwie charakter ma mieć ta seria. Oczywiście, wiadomo, że krótkie odcinki wielkiego manewru nie dają, ale nawet jeśli chcemy wepchnąć w nie prezentację jakiegoś miasta, da się to zrobić w ciekawy i nieszablonowy sposób.
Tylko po co, skoro można zapełnić odcinek słodką dziewuszką imieniem Usagi, mieszkającą oczywiście w mieście Urawa (będącym sponsorem serii). Usagi idzie do szkoły, po drodze w naturalny i zupełnie nienachalny sposób przybliża widzom urodę zabytkowej świątyni oraz wymienia pozdrowienia z przyjaznymi tubylcami i równie słodkimi koleżankami. Koniec odcinka.
Za krótkie to, żeby zmieściły się plusy i minusy, więc przejdę od razu do podsumowania. Seria nie zachwyca – tło stanowią przefiltrowane zdjęcia, dorysowane elementy są w większości byle jakie, zaś bohaterki wyglądają jak świeżo wypuszczone spod moé-sztancy, a ich mimika na razie ogranicza się do kilku powtarzanych grymasów twarzy. Jako okruchy życia ani to specjalnie urocze, ani specjalnie pomysłowe. Przyda się oczywiście, jeśli planujecie w najbliższym czasie wycieczkę do Urawy.