Przez szkolne korytarze pędzi zziajany chłopak, a w pustej klasie dziewczyna podziwia widok zachodzącego słońca. Czuje się całkowicie bezpieczna i rozluźniona, więc na moment przestaje się pilnować i rozprostowuje nietoperze skrzydełka (gdyż jest wampirem, oczywiście. Dziwi to kogoś?). Na to wpada chłopak, zmotywowany (czyt. wykopany i obśmiany) właśnie przez swoich kumpli, dość dziwną gromadkę, by w końcu przestał wzdychać, zachował się jak facet i wyznał jej miłość. Trzebaż pecha, że chłopak ów, noszący wdzięczne przezwisko przeciekającego koszyka, nie potrafi zachować żadnej tajemnicy (nie jest plotkarzem, po prostu jego twarz wszystko zdradza). A od tego będzie zależało, czy słodka wampirzyca, obiekt jego westchnień, zdoła zostać w szkole… Oczywiście, otrząsnąwszy się z szoku, chłopak postanawia bronić (a jakże, mamorzy) dziewczyny i jej wymarzonego szkolnego życia.
Asahi Kuromine (chłopak) jest całkiem sympatyczny, poznajemy go przez większość tego odcinka całkiem dobrze dzięki rozmowom ze wspomnianymi kumplami i jego własnym myślom. Trochę wydaje się nieporadny, ale oczywiście dzięki złotemu sercu znajdzie sposób, by rozwiązać wszystkie pojawiające się problemy swoje, ukochanej i z pewnością również kolejnych nadnaturalnych panienek, z których co najmniej jedna już majaczy na horyzoncie, a raczej w ciemnym pomieszczeniu z kontrolkami. Druga możliwe, że jest człowiekiem, ale z gatunku tych, co to starszą bardziej niż obce formy życia.
Youko Shiragami (dziewczyna) z kolei przez większą część odcinka pozostaje enigmą, gdyż patrzymy na nią oczami zakochanego Asahiego, natomiast gdy już mleko się rozlało i zaczynają rozmawiać, odkrywamy wraz z nim, że jest strasznie słodka, ale całkiem sympatyczna, biedna, bo chciałaby prowadzić normalne życie z koleżankami i możliwością wychodzenia na słońce (nie sparkluje, nie, chwała bogom, wręcz przeciwnie – i jest to nawet zabawne), w czym przeszkadza jej konieczność zachowania sekretu; w dodatku najwyraźniej niezbyt lotna. Czyli streszczając, słodka idiotka. Ale nie nazbyt denerwująca, przynajmniej na razie. Aczkolwiek nie przesądzajmy, to raptem niecałe 10 minut, może stanie się coś, co pozwoli nam zmienić zdanie…
No fakt, opinię o Jitsu wa watashi wa wyrabia się szybko. Będzie z pewnością kolorowo i trochę dziwnie, będzie sporo wrzasków i wykrzywionych w mniej lub bardziej przyjemne maski twarzy, będzie dużo monologów wewnętrznych bohatera i żartów z niego, będzie mamorzenie, będą schematy i próby ich odwrócenia… Wygląda to-to po pierwszym odcinku nawet nie najgorzej, choć najwyraźniej należy do tych anime, które potrafią zmęczyć widza nadmiarem atakujących go bodźców. Niby paleta barw nie jest aż tak ostra, jak można by się spodziewać po plakatach (większość odcinka dzieje się w stłumionym świetle późnego popołudnia), ale jest coś w projektach postaci, co mi nie do końca podchodzi. Cóż, kwestia gustu, może mnie drapią, bo mają w sobie jakiś pazur? No i ta intensywność przeżywania wszystkiego… Właściwie to już współczuję Asahiemu w związku z tym, co go czeka (i sobie trochę też). Ale także mu kibicuję, żeby zdołał przetrwać zasadzki scenariusza i wyznać ten jeden sekret najważniejszej osobie, która oczywiście jako jedyna w całej szkole nie ma o nim pojęcia.
Podsumowując, choć anime mnie żadnym specjalnym zachwytem nie napełniło i jeśli twórcy zdołają mnie czymś zaskoczyć, będę, cóż, zaskoczona, to jednak sądzę, że warto dać mu szansę na wypełnienie nam kilku kolorowych chwil.