Ranpo Kitan – Game of Laplace – odcinek 1

 ranpo2

Trzynastoletni Kobayashi jest śmiertelnie znudzony otaczającym go światem i ludźmi. Jest tak znudzony, że wydaje się żyć w monochromatycznym świecie, zaludnionym przez cienie – cienie, które nabierają barw, kształtów i zyskują konkretne rysy twarzy dopiero gdy go w jakimś stopniu, chociaż minimalnie, zainteresują swoją egzystencją.

Ale gdy budzi się pośrodku klasy, z zakrwawionym narzędziem zbrodni w ręce, w towarzystwie upozowanych zwłok nauczyciela, świat od razu nabiera barw. Nie dość, że znajduje się w centrum wydarzeń jako podejrzany (pominę milczeniem kwestię, jak mikry trzynastolatek mógłby sam ubić i upozować trzy razy większe od niego ciało), to wkrótce poznaje jedną z miejskich legend, licencjonowanego detektywa Akechiego. I postanawia zostać jego asystentem. Khem.

ranpo4

Ranpo Kitan – Game of Laplace jest serią powstałą dla uczczenia 50. rocznicy śmierci Rampo Edogawy, luźno inspirowaną jego twórczością. Gwoli informacji: był on japońskim krytykiem i autorem wielu powieści i kryminałów, często inspirował się twórczością Artura Conan Doyle’a i Edgara Alana Poe. Pytanie teraz, jak do tejże inspiracji ma się pierwszy odcinek. Poczynając od legendarnego detektywa (sic!) Akechiego, uzależnionego od leków (sic! x2), w dodatku nieletniego (sic! x3), we współczesnym Tokio (sic! x4). W dodatku utalentowanego geniusza. (O ile się orientuje, oryginalny Akechi był dorosły…). Mamy małoletniego (bo trzynastoletniego) Kobayashiego, tak znudzonego życiem i otoczeniem, że nie rusza go nawet pozbawione głowy ciało oraz wisząca nad nim wizja aresztowania (sic! x5). Tak bardzo nie rusza, że wolałby zginąć, żeby poczuć choć cień ekscytacji. (Czyli wpasowuje się w miejsce „asystenta” – wprawdzie nie już, ale może kiedyś – z cechami autodestrukcyjnymi. Wizja podekscytowanego szczeniaczka nasuwa się od razu.) No i mamy piąte koło… znaczy się, przyjaciela bohatera, Hashibę, przewodniczącego samorządu, który robi za głos rozsądku – niestety puszczany mimo uszu przez Kobayashiego, bo przecież: „Gra się rozpoczyna”. I muszę przyznać, że w tym momencie mój wewnętrzny szerlokista lekko kwiknął.  Coś podejrzewam, że największą zabawą w tej serii może być wyłapywanie nawiązań, wetkniętych przez twórców (i autora, w zależności, jak bardzo jest to „inspiracja”).

ranpo3

Grafika jest dosyć specyficzna – wcześniej wspominałam, że bohater widzi cienie – i tak jest, tylko kilka postaci ma konkretny wygląd, reszta jest płaskimi szarymi konturami, snującymi się po terenie szkoły i okolicy. Tła i wnętrza nie porażają szczegółowością, za to dosyć ciekawie jest zrobiony ending – z wydrapanymi konturami i motylkami, pasujący doskonale do utworu CRESCENT MOON, śpiewanego przez Sayuri.

ranpo1

Czy to oglądać? Raczej tak, choć motyw „młodocianego detektywa” udał się Japończykom według mnie góra ze dwa razy. Pozostaje szukanie nawiązań, słuchanie głosu Takahiro Sakuraia i modlenie się, żeby Kobayashi nie był aż takim nawiedzonym dzieciakiem.

Leave a comment for: "Ranpo Kitan – Game of Laplace – odcinek 1"