Są może jacyś chętni na skondensowaną dawkę różowej słodyczy?
Trudno o bardziej typową serię z nurtu „słodkie dziewczęta robią słodkie rzeczy”. Ośmiominutowy odcinek to głównie wprowadzenie: w nowym liceum poznają się i zaprzyjaźniają cztery dziewczynki: Wakaba Kohashi, Mao Kurokawa, Nao Mashiba (Shiba) oraz Moeko Tokita. Z nich wszystkich zdecydowanie najbardziej ekscentryczną osóbką jest tytułowa Wakabe: aż do absurdu dobrze ułożona i oderwana od jakiejkolwiek rzeczywistości panienka z dobrego domu, która marzy o zostaniu licealistką. A gdy mówi „licealistką”, ma na myśli przedstawicielki subkultury gyaru. Trudno o większy kontrast, ale na szczęście wszystko wskazuje na to, że Wakaba będzie zmierzać do celu malutkimi kroczkami. Ostatecznie już samo uczęszczanie do zwykłej szkoły i poznanie zwykłych dziewcząt to w jej życiu przełomowe wydarzenia!
Wspominałam, że jest różowo…? Róż dominuje nawet w tłach i to nie tylko za sprawą kwitnących wiśni, sygnalizujących początek roku szkolnego w Japonii. Jest też słodko: dziewuszki wyglądają na wczesną podstawówkę i robią minki idealne do najrozmaitszych gifów. Trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że poza brakiem substancji (której i tak nie planowała chyba mieć) seria nie jest na razie szczególnie irytująca. Co z niej wyjdzie – zobaczymy w następnych odcinkach, bo na razie poza wprowadzeniem bohaterek niewiele się tu zmieściło.
Na plus:
+ Miało być słodkie i jest słodkie. Miało być urocze i jest urocze. Seria w 100% realizuje to, co zapowiadała.
+ Mam ogromną słabość do stylizowanego na rysunki tła i głęboką nadzieję, że takie ładne ujęcia będą się pojawiać nie tylko w pierwszym odcinku.
+ Cztery bohaterki i żadna nie wydaje się irytująca (chyba że ktoś ma generalną alergię na słodkie dziunie).
Na minus:
– Ja wiem, że to część konwencji, ale czy-one-muszą-tak-piszczeć? To był naprawdę przykre dla uszu.
– W przypadku krótkich odcinków kluczowe jest odpowiednie tempo i dobra konstrukcja. Tutaj konstrukcji nie ma – oglądamy po prostu kawałek fabuły, a potem napisy końcowe.
Podsumowanie: powiedziałabym, że można dać szansę, jeśli lubi się taką formułę i jeśli nie ma się cierpliwości, żeby zaczekać na Non Non Biyori Repeat – które najprawdopodobniej będzie o dwie klasy lepsze pod każdym względem. Za to ośmiominutowe odcinki nie nadwyrężają cierpliwości widza.