Odcinek drugi nie przyniósł rewolucji. Przez chwilę natomiast miałem wrażenie, że pomyliłem serie i włączyłem Shinmai Maou no Testament, a wszystko za sprawą sobowtóra Yuki – przyjaciółki głównego bohatera o imieniu Saya Sasamiya – oni chyba faktycznie te postacie z jakiegoś wzornika wycinają.
Znajdź 10 różnic…
Mamy więc kolejną dziewczynkę w haremie, w dodatku też niedającą sobie dmuchać w kaszę, o czym przekonują się dwaj tajemniczy złoczyńcy, którzy postanowili zaatakować Julis i Sayę podczas oprowadzania Ayato po terenie szkoły (tak, jeden z nich to ten, co chciał strzałą wykończyć Julis podczas pojedynku z Ayato w pierwszym odcinku).
Widzę, że rozmiar broni jest odwrotnie proporcjonalny do rozmiaru biustu operatorki.
Na koniec protagonista wybiera sobie broń – o równie porywczym charakterze co Julis – tak, tę, o której była mowa już poprzednio (jakże mogło by być inaczej). Z początku dowiadujemy się jeszcze, że bohater jest bardzo silny (over 9000 i te sprawy, typowe), a w końcówce mamy trochę fanserwisu tradycyjnie już w wykonaniu Claudii. Tyle.
Odcinek zrobił na mnie trochę lepsze wrażenie niż oglądane wcześniej Rakudai Kishi no Cavalry, ale i tak nie klaskam uszami z radości – ot, taki dobry przeciętniak.
Na plus:
+ grafika trzyma poziom
+ postacie nie irytują (na razie)
Na minus:
– nie będę się czepiał i wymyślał na siłę, na razie nie mam, w miarę przyjemnie się oglądało, zobaczymy co będzie dalej
Tym optymistycznym akcentem zakończę i poczekam do przyszłego tygodnia kiedy to będą warzyć się losy mojego dalszego „paczenia” na tę serię.