Każde dzieło kultury jest wyrazem pewnej interpretacji otaczającej nas rzeczywistości i towarzyszących jej myśli oraz emocji. Z każdego, nawet najprostszego, można wyciągnąć dla siebie coś budującego, użyć go jako pomocy w rozwijaniu swojej wrażliwości oraz poszerzaniu horyzontów. Potrzeba do tego jednak dobrej woli i właściwego podejścia do omawianego dzieła. W przypadku Testamentu nowej siostry – królowej demonów ZRYW, odpowiednią metodą jest oglądanie odcinków od tyłu.
22 min. Dramatyczny, krwawy i zaskakujący finał od razu zaostrzył mój apetyt na to, co było wcześniej. Okazuje się, że wrogiem Basary i Cycków w tym sezonie będą digimony.
20 min. A jakie zwroty akcji! Przyjaciele są wrogami, czyżby wrogowie mieli się okazać przyjaciółmi? Okaże się wcześniej. Intencje owych wrogów pozostają na razie zagadką. Dokładniej: ich działania wydają się całkowicie pozbawione sensu. Nie ma się jednak co martwić – to Shinmai Maou no Testament, prawda wyjdzie na jaw. I okaże się głupsza niż najdziksze przypuszczenia.
19 min. Co jeszcze ciekawsze, Basara przeprowadza ROZUMOWANIE. Stara się połączyć pewne fakty w całość i orientuje się, że jest oszukiwany. Nie twierdzę, że jego rozumowanie jest konsekwentne, czy logiczne, ale sam fakt użycia myśli ludzkiej jako potencjalnej atrakcji w tym serialu jest rewolucją. Użycie szarego filtra, który sprawia, że końcówka tego odcinka wygląda ohydnie, tylko wzmacnia ten efekt, zwracając naszą uwagę bardziej ku intelektualnym uciechom.
15 min. Koleżanka Basary z poprzedniego odcinka okazała się wampirem, i, co bardziej szokujące, facetem! Nazwiemy go Brak Cycków. To objawienie, które otwiera zupełnie nowe obszary ekspresji romantycznej w tym serialu. Na razie się tłuką, bo nastąpiło dramatyczne i wstrząsające nieporozumienie, którego nie mogą sobie normalnie wyjaśnić, bo to faceci. Ale wiecie – kto się czubi, ten się lubi… Nadzieje rosną o 1000%!
14 min. Małe Cycuszki edytuje na komputerze wcześniejsze przygody bohaterów i robi z tego film pornograficzny. To piękna scena w tym anime, pełna radości i samoświadomości.
11 min. Tak więc zaczęło się od tornad na szkolnym boisku. Plan złego digimona już nabiera coraz większego braku sensu.
9 min. Trwa fantazja Małych Cycuszków, która, wstecz patrząc, okazuje się sceną porno Basary i cycków różnych rozmiarów podczas zawodów sportowych.
8 min. Co ciekawe, nie sposób rozpoznać, od kiedy trwa fantazja, a do kiedy rzeczywistość. Ten lynchowski klimat jest zasługą oryginalnej reżyserii, kierującej uwagę na zgoła zaskakujące części ciała bohaterów w najmniej spodziewanych sytuacjach.
6 min. Animacja w pierwszej serii Shinmai Maou była lepsza. Najazdy kamery na nieruchome slajdy były dynamiczniejsze, czasami obraz również drżał, co zwiększało napięcie. Nie mogę jednak wykluczyć, że leniwe przejazdy po zamrożonych w czasie scenach są celowym zabiegiem artystycznym, mającym oddać chwilę bezczasowego szczęścia.
4 min. Bohaterowie będą bronić uczestników zawodów sportowych przez zombiakami, które oczywiście pojawią się, gdyż zawody sportowe są idealną okazją na użycie zombiaków – takie rzeczy rozumieją się same przez się. Z perspektywy przyszłości obawy te wydają się przesadzone, bo zamiast zombiaków będą tornada, a uczestnicy wykażą się zadziwiającą zdolnością do natychmiastowego znikania.
Że też nie wpadłem na to wcześniej. Skoro Shinmai Maou podczas oglądania w przód wydaje się z każdą chwilą coraz gorsze, to oglądane wstecz powinno wydawać się z każdą chwilą coraz lepsze – i tak istotnie jest. Jedyną wadą tego podejścia jest nieprzemyślany plan emisji, pozwalający zastosować tę strategię jedynie lokalnie, do poszczególnych odcinków. To może zrujnować ostateczne wrażenie, ale i tak jest dużo lepiej.