Każdy powód do cierpienia jest dobry.
Zgodnie z moimi przewidywaniami dzisiejszy odcinek Dramatu™ poświęcony jest zielonowłosej władczyni wiatru, Midori. Dramat polega na tym, że w dzieciństwie miała ona bardzo bliską przyjaciółkę, która chciała być dla niej zawsze najpierwsza i najlepsiejsza. Niestety, kiedy w gimnazjum Midori nawiązała inne przyjaźnie, obsesyjnie zazdrosna dziewczyna nie miała lepszego pomysłu, niż poszukać Boskich Wrót, by zapewniły jej wyłączność uczuć Midori. Co gorsza, najwyraźniej je znalazła, w efekcie czego znikła z tego świata, a biedna Midori czuje się zobowiązana jej szukać, przekonana, że ta czeka na nią przy Wrotach. Ja tam bym się trzymała z daleka od kogoś takiego… i czegoś takiego.
Dramat Midori w czterech aktach.
No ale czymże byłby nasz Dramat™, gdyby nie było w nim cierpiącego Aoto. Tym razem przyczyną było przyjęcie powitalne wydane na jego cześć przez uczniów szkoły i oferowany mu gorący posiłek. Psychopatyczny mały albinos razem ze swoimi gadkami także nie daje mu spokoju (zaczynam mieć go serdecznie dość), pojawiając się w dowolnie wybranych sytuacjach i zmuszając do konwersacji z powietrzem. Co absolutnie nie daje obserwatorom nic do myślenia. Za to kierując się dobrym sercem i chęcią pomocy straumatyzowanemu chłopakowi, Midori i Akane próbują dowiedzieć się czegoś więcej na temat jego przeszłości. Oczywiście trafiają na ścianę, co ma nas zachęcić do sięgnięcia po kolejny odcinek. Akurat.
A tak wygląda nuda i powtarzalność.
W tzw. międzyczasie Artur zwołuje zebranie Okrągłego Stołu, by oznajmić swoim „rycerzom” – tak, pada to określenie, jak i kilka imion, które można bez większego wysiłku dopasować do legendarnych postaci, które zapewne przewracają się w swych mitycznych grobach – że będą szukać Wrót, gdyż dostał do nich klucz. Od Świętego Mikołaja. Wszyscy się cieszą, choć raczej umiarkowanie. Z nowości, po Lokim i „tym od reniferów” pojawił się kolejny pajac, zwany czarnoksiężnikiem Ozem, który również deklaruje wsparcie dla planów żółtookiego króla. I może nawet nie byłoby to aż tak bolesne, gdyby nie mówił głosem Akiry Ishidy…
Oz i legenda arturiańska made in Japan.
Krótko – ten odcinek był zwyczajnie nudny. Więcej, momentami irytująco nudny. Po początkowym szoku pod hasłem „ale oni tak poważnie???” charaktery i zachowania naszych tęczowowłosych nastolatków z tragiczną przeszłością™ (a przypominam, że nie mamy jeszcze całej drużyny!) okazują się nużąco przewidywalne, po Świętym Mikołaju nic mnie już raczej nie zaskoczy, a od patrzenia na nieustanne cierpienia młodego Aoto zaczynam odczuwać skurcze w szczękach. Nie wspominając o chęci utłuczenia widmowego dzieciaka, ględzącego brednie o dziurach, których nie można zasypać, ale można je przykryć. Zaiste, jest to całkiem niezła metafora tej serii. Niestety, i przykrywanie dziur przestaje twórcom wychodzić, bo jedyne, co pochwaliłam poprzednio, grafika, w tym odcinku spada już na łeb. Co z tego, że zdarzają się przepiękne (komputerowe) tła i ładne zbliżenia, skoro rozrywkę – jedyną! – w pewnym momencie zaczęło dla mnie stanowić podziwianie niezwykłej liczby wariacji, w jakich pojawiają się profile bohaterów.
Koniec końców, o ile mogłam jeszcze znaleźć jaki taki powód do oglądania tej serii w fabularnym absurdzie sięgającym śmieszności i całkiem ładnych tłach, o tyle dzisiejsza nuda i problemy z rysunkiem całkowicie ją w moich oczach zdyskwalifikowały.
Posłuchajcie ostrzeżenia i nie brnijcie w to dalej.
Hahahaha xD
A ja się bawię niesamowicie dobrze i zamierzam się tak bawić dalej! Ale to będzie możliwe, oczywiście tylko wtedy, gdy twórcy dostatecznie się postarają. Jak na razie nie zawodzą, a najlepszym elementem tej całej układanki jest chyba ta przecudownie natchniona i łopatologiczna narracja. Ten suspens! Tam głębia!
Naprawdę… nie myślałam, że znajdę tak godnego następcę „Ranpo Kitan” i „Comet Lushitfera”, ale oto jest! A że każde z tych trzech dzieł jest wybitne na swój unikatowy sposób, to jeszcze dodaje temu smaczku.
Aż będzie można stworzyć tryptyk! „Trzy oblicza marności”? xD