W drugim odcinku sporo się wyjaśnia co do settingu – to nie jest seria, która by trzymała widza zbyt długo w niepewności albo kazała mu samemu wykonywać za dużo pracy umysłowej. Ale po kolei. Nasza trójka – chmurny książę Emilio, zdezorientowany Shun i dziewoja imieniem Alicia, plus jej pokemon Falarion, który potrafi być groźny, a jakże (dowód poniżej) – spaceruje sobie po ślicznej oranżerii udającej okoliczności przyrody, nadal się kompletnie nie dogadując. Stosunki między dwoma głównymi bohaterami przypominają te między psem a kotem, przy czym kot Emilio siedzi na płocie i wyniośle ignoruje poszczekiwania psiaka Shuna. Po trzecim razie robi się to nudnawe, nawet dla Alicii. Ale jak na zamówienie dla ożywienia akcji wpada na polanę dziko-nosorożec, z którym Emilio ma kłopot, takoż urośnięty nagle Falarion, jak się potem okazuje, na trwałe wyemitowana broń dziewczyny, ale Shun machnie raz i po krzyku… znaczy dziku. Po czym następuje spotkanie z dawnym nauczycielem księcia, Pascalem, który w swym leśnym domostwie udziela Shunowi i nam przy okazji mnóstwa wyjaśnień (nie wspominając o posiłku).
Otóż Endora jest światem stworzonym (zbudowanym?) we wnętrzu ziemskiego globu, oświetlonym przez wielki kryształ zwany Adamas (uruchamiajcie już skojarzenia), który gromadzi i oddaje światło ziemskiego słońca wpadające przez jakąś dziurę na biegunie północnym… taaa… a mają z tym chyba coś wspólnego cząsteczki pewnej szczególnej energii, nieznanej na Ziemi. Odpowiada ona również za funkcjonowanie broni, jakie noszą w sobie niektórzy z tutejszych. Emisja światła kryształu reguluje cykl dobowy Endory, ale nie ma na niej pór roku, ciekawe zatem, jak zostanie wyjaśniona tutejsza wegetacja roślinna. Jej mieszkańcy wiedzą o istnieniu „powierzchni”, ale przed drugą stroną tę wiedzę ukryto (mętne wyjaśnienie dot. wierzeń o podziemiach i piekle). Niegdyś istniała między światami komunikacja: odbywała się ona w mieście zwanym Babilon, za pośrednictwem urządzenia zwanego Babel, ale uległo ono zniszczeniu. O matko sadzonko, czemu znów mnie to spotyka… Co ciekawe (aż strach się bać, co z tego wyniknie), Shunowi dzwonią te nazwy i nawet kojarzy je ze „starożytnymi księgami”. Nie wiedziałam, że uczą takich rzeczy w japońskich szkołach…
Dalej okazuje się, że król Delzaine chce odbudować Babel – co daje Shunowi nadzieję na powrót do domu – ale Pascal uważa, że byłoby to nieszczęście. Pracował on kiedyś przy tym projekcie, potem odszedł, ale jego mały sabotaż opóźniający realizację został właśnie odkryty i wszystko wskazuje na to, że król niebawem osiągnie swój cel. Sam władca zaś wykazuje się zdolnością kojarzenia i bez pudła zgaduje, gdzie też mógł się schronić Emilio, po czym nasyła na dom naukowca oddział paskudnych dwugłowych ogarów i zwykłych jednogłowych żołnierzy. Pascal jednak jest przygotowany i razem z trójką nastolatków wzbija się w przestworza latającą maszyną, ku entuzjazmowi Shuna. Cdn.
Cóż mogę dodać. Nawiązania do kultury europejskiej, a tym bardziej Biblii, wróżą jak najgorzej, dwaj główni bohaterowie na razie stanowią zlepek zaledwie kilku cech, a praktycznie każda z nich jest irytująca, łopatologicznie wyjaśniana mechanika świata ma mnóstwo dziur i absurdów udających naukowe uzasadnienia. Nadal bardzo podobają mi się za to radioaktywne kolorki, zwłaszcza roślinności, i w ogóle krajobrazy, chociaż już bliższe przyjrzenie się postaciom w ruchu i oddaleniu ujawnia rozmaite deformacje sylwetek. Fabuła zaś… no naprawdę, co ja mogę dodać do powyższego?