Mam jeden problem z tym anime, problem zasadniczy. Kiedy w trakcie seansu jestem maksymalnie rozbawiona i, ocierając łzę radości, czekam na kolejny gag… odcinek się kończy. Za każdym razem jestem tym faktem zaskoczona i rozczarowana.
Drugi odcinek przygód Gucchiego, przypomnijmy – zepsutego chłopca, przedstawia widzowi zmanierowanego okamę, Yujirou i jego wiernego, choć niezbyt rozgarnięto psa-popychadło-sługę (niepotrzebne skreślić), Akirę. Przy okazji w pełni ujawniony zostaje romantyzm i niewinność natury naszego głównego bohatera, który wprawdzie tęsknie wypatruje wszelkiej męsko-męskiej interakcji, ale relacja tamtych dwóch zupełnie nie odpowiada jego wyidealizowanym fantazjom. Odcinek trzeci natomiast prezentuje kilka spostrzeżeń na temat fujoshi, kobiet ogólnie spaczonych i bezwstydnych. Wprowadza też na scenę Rumi, jedną z nas… to znaczy, z nich. Konkluzją jest nawiązanie błyskawicznej przyjaźni pomiędzy nią i Gucchim.
No i co? I właściwie tyle. Zmuszona jestem powtórzyć wszystkie spostrzeżenia obecne w zajawce do odcinka pierwszego – długość epizodów nie pozwala na rozpisywanie się, ma to jeszcze mniej sensu niż streszczanie standardowych dwudziestu czterech minut. Cóż można tu bowiem przedstawić poza opisywaniem dowcipów? Animacja i projekty postaci ciągle niezwykle oszczędne, nie przeszkadza to jednak w odbiorze i dobrej zabawie. Ponieważ oryginał został stworzony przez fujoshi, historia jest pełna autoironicznego, pozbawionego złośliwości humoru, co jest istotną zaletą. Zważywszy na długość odcinków, naprawdę dziwię się, że byłam w stanie napisać aż tyle. No i co? Chyba oglądać.