Co by tu tego…
A! Może na początek małe sprostowanie – instruktorką jest znaleziona przez głównego bohatera, imieniem Yousuke, panienka z samolotu – Akira Asagi, a blondynka, czyli Hako Salome(!) Sakura jest panią mechanik od pokemonów, które z kolei są Tymi Złymi potworami, które jednak nie są złe. A ponieważ nazwa Nightfly O’Note(s) jest długa i nadęta, więc dalej będę stwory nazywała Nutkami.
Okazało się, że wszyscy chodzą jednak do szkoły! Tyle że mają specjalną klasę… Serio? W każdym razie drużyna ma w planach imprezkę powitalną nad morzem. Nie, żeby wszyscy byli chętni… Ale i tak muszą. Wiwat współpraca! W tym miejscu seria bardzo, ale to bardzo stara się być śmieszna – Yousuke gotuje curry, a wszyscy są zdziwieni, kolega-niespełniony śpiewak przynosi taśmę ze swoim zawodzeniem, a Akira przypadkiem kupuje te same lody, co gburowaty Takuto. Ileż tu się dzieje!
Foch jak z Riukiu na Antarktydę!
Oczywiście imprezkę przerywa pojawienie się Nutek i bohaterowie wkraczają do akcji, by jak co dzień ratować świat! Właśnie wtedy robi się naprawdę zabawnie, bo anime najbardziej bawi, kiedy próbuje być najbardziej poważne. Już sam schemat ukrywania organizacji odpowiedzialnej za losy Ziemi pod płaszczykiem komedii romantyczno-szkolno-muzycznej (np. z jakichś względów trzeba było namieszać we wspomnieniach bohaterki, żeby była ona milutką i uczynną licealistką… Taaaaaak) brzmi absurdalnie, ale prawdziwe widowisko zaczyna się, kiedy wojownicy ruszają do boju!
Anime wyraźnie jedzie na nawiązaniach do muzyki, acz podejrzewam, że jeśli pierwszy lepszy muzykolog przez przypadek natknąłby się na tę serię, to w zależności od zaangażowania w swoją profesję albo zszedłby na zawał, albo ze śmiechu, a w najlepszym razie miałby zagwarantowany trwały wytrzeszcz i „wypadniętą” z zawiasów żuchwę. To jest tak głupie, że nie mogłam przestać się śmiać przez niemal całą drugą połowę. Nie gwarantuję, że wszyscy złapią fazę, ale możecie spodziewać się rzeczy… nieziemskich. Zainteresowanym nie będę psuć niespodzianki, a już w sumie same kadry mówią same za siebie.
Jakość fabuły i kolejne „fakty” objawiające się w postaci pseudonaukowego żargonu, mówienie o sekretach, że są sekretami oraz podziw panów dla zdolności strategicznych Akiry (jak i ich początkową niesubordynację) litościwie przemilczę. Natomiast kwestie techniczne… Cóż… Muzyka w tle, a momentami wręcz rzępolenie, jest po prostu nijaka, ale da się ją przeżyć, jeśli nie będzie taka głośna, co się zaś tyczy grafiki… Cóż nr 2… Boli, bardzo boli, jak patrzę na twarz bohaterki i rozstaw jej oczu… I jeszcze statyczne kadry, oddalenia i animacja. No dobrze, tła jeszcze ujdą, ale reszta zdecydowanie nie.
„wszyscy chodzą do jednak do szkoły”
„oraz z podziw panów dla zdolności strategicznych”
i jestem praaaaaawie pewien, że po wielokropku nie powinno się zaczynać od dużej litery (co się zdarza w tekście z sześć razy).