Odcinek drugi sponsorują wielkie piersi Rin. W ogóle dużo jest w odcinku piersi… i święto, ale równie dobrze mogło by być zoo, albo wesołe miasteczko, albo plac zabaw, albo… mniejsza o to, skupmy się na piersiach!
Hayato też skupia się na piersiach, piersiach Rin, bo są największe, a jak wiadomo, im większa masa ciała, tym większa siła przyciągania – tyle z fizyki, przejdźmy więc do botaniki.
Rin czuje do Hayato miętę, a że musi siedzieć w swojej szufladce z napisem tsundere, to niby się wścieka, ale w głębi serca podoba jej się, że chłopak (tylko ten konkretny) się na nią gapi. Więc zabiera go w ustronne miejsce, gdzie Izumi może ją sobie w spokoju wymacać.
Ten odcinek potwierdza, że seria nie ma na siebie pomysłu. Po pierwsze, to wszystko robi się wtórne, po drugie nadal stoimy w miejscu i po niezłym zakończeniu pierwszego sezonu absolutnie nic się nie zmieniło. Jeśli trzeci odcinek będzie utrzymany w podobnym klimacie to chyba nawet ja odpuszczę sobie ciąg dalszy.