Drugi odcinek nie zasłania się wygodnym „jakiś czas później…” i rozpoczyna się dokładnie w momencie, gdy skończył się pierwszy – czyli od gołej Matoi, która musi teraz jakoś wrócić do domu. W dodatku okazuje się, że towarzyszy jej teraz jakaś bardzo dziwna istota, choć na szczęście poza Matoi widzi ją tylko Yuma. Ta ostatnia decyduje, że skoro to nie jej przypadły w udziale moce magicznej egzorcystki, musi dopilnować, by Matoi wypełniała swoje obowiązki. Nasza bohaterka odmawia, ale jak się okazuje, Yuma potrafi niejako „z zewnątrz” wywołać jej transformację… W dodatku niedługo magiczne moce okażą się znowu przydatne, chociaż tym razem nie pójdzie już tak łatwo, jak poprzednio.
Uczucia mam mieszane, ale z przewagą pozytywnych, więc zacznę od tego, co mi się podobało. Przede wszystkim traktowanie nagości – chociaż moim zdaniem ta seria by się bez niej obyła, doceniam, że ujęcia były stosunkowo mało fanserwiśne, a bardziej komediowe w wydźwięku. W ogóle odcinek był o wiele lżejszy niż przypuszczałam, a w dodatku na razie całkiem dobrze równoważył elementy poważne z niepoważnymi. Konstrukcja robi się jednak ciut karkołomna i nie jestem pewna, czy w jakimś momencie nie zawali się razem z sensem i logiką. Znowu działo się sporo, wyjaśniono niewiele, jednak widz doświadczony i obyty z gatunkiem może już utworzyć sobie całkiem spójny obraz świata. Ważne, że ponownie oglądało się to dobrze, ze szczególnym uwzględnieniem ładnie zakomponowanych i skadrowanych walk (nawet jeśli nie były one szczególnie dynamiczne).
Minusów niestety znajdzie się kilka, a na pierwsze miejsce wysuwa się Yuma, obdarzona instynktem samozachowawczym leminga z ADHD. Ponieważ reszta postaci zachowuje się raczej z sensem i realistycznie, tym bardziej razi jej entuzjazm i kompletne ignorowanie najoczywistszego nawet niebezpieczeństwa. Miałam nadzieję, że wyskok w pierwszym odcinku da się wytłumaczyć tym, że nie bardzo wierzyła w to, iż rzecz się dzieje „naprawdę”, ale szybko otrzeźwieje. Nic takiego nie nastąpiło, zaś co gorsza potrafię się domyśleć, dlaczego – Yuma jest wygodnym narzędziem scenariuszowym do popychania akcji (i bohaterki) w stosownym kierunku. Konieczność uciekania się przez scenarzystę do takich sztuczek może nie wróżyć dobrze na przyszłość. Poza tym o ile podoba mi się „urealnianie” świata wokół bohaterki (zauważającego i reagującego na jej transformację), o tyle jest to zawsze ryzykowny zabieg, który łatwo może się zemścić.
W sumie jednak mamy na razie do czynienia z całkiem udaną produkcją – serią magical girls, która nie próbuje iść ani w mrok, ani w fetysze i na razie trzyma się kanonów przyzwoitej przygodówki. Trzeci odcinek powinien dostarczyć trochę potrzebnych informacji i może jakoś „osadzić” bohaterkę w strukturze świata, bo jak wiemy od początku, nie jest jedyną osobą, która wie o istnieniu „demonów” i potrafi je wypędzać.