Z jakichś nieznanych powodów jakaś zła armia chce zmieniać bieg historii. Aby temu przeciwdziałać, powołano do życia – dosłownie – grupę japońskich mieczy, i to całkiem konkretnych, bo każdy z nich należał kiedyś do kogoś znanego. Zatropomorfizowane miecze za każdym razem, gdy dostają informację, że armia coś knuje, przenoszą się we wskazane miejsce i czas, aby rozprawić się z… czymś, co wygląda jak opętane przez demony zombi. Tak, to jest na razie cała fabuła.
Gospoda Ikedaya, rok 1864. Walka z przedstawicielami armii chcącej zmieniać historię.
Akcja jednak ma problemy z wygrzebaniem się spod mnóstwa scenek rodzajowych, głównie przedstawiających niefrasobliwe i radosne ekscesy sporej bandy przystojnych panów i ładnych chłopców, które gdyby nie były (na razie) w miarę ładnie animowane, a ja nie byłabym skupiona na nałapaniu zrzutek, mogłyby mnie znudzić, ponieważ… przez większość czasu nic ciekawego się nie dzieje. Nie, wojna na śnieżki pomiędzy nieznanymi i obojętnymi mi postaciami nie jest interesująca.
Właśnie, liczba postaci jest zatrważająca, a twórcy dodatkowo postarali się, aby były one wprowadzone jak najszybciej i mam wrażenie, że w pełnym składzie. Tak więc pierwszy odcinek to w dużej mierze migawkowy przegląd wszystkich bohaterów, z prezentacją ich imion (po grzyba, skoro i tak nikt tego nie zapamięta?) oraz seiyuu, ponieważ każdy ma coś do powiedzenia. Jedyne, co ich odróżnia od siebie nawzajem w sposób łatwy do zapamiętania, przynajmniej dla osoby znającej z grubsza historię Japonii, to nazwiska ich właścicieli, np. Masamune Date czy Soujiego Okity. Jeden z mieczy tego ostatniego kreowany jest na głównego bohatera, ponieważ od niego rozpoczyna się odcinek i jemu poświęcono w nim odrobinkę więcej czasu.
Nie łudźmy się, to nie jest anime akcji, a fabuła jest tu tylko pretekstem, żeby pokazać stadko bishounenów – nie można brać na poważnie zawiązania fabularnego, nie tylko dlatego, że zombiaszcza armia zła wygląda naprawdę głupio i nie na miejscu wstawiona pomiędzy radosne sceny rzucania się śnieżkami, ale też przez umowność wszystkiego, co z tym wątkiem związane. Najważniejsi są przystojni panowie oraz to, aby było z czego wybierać i akurat nie pod tym względem nie byłoby tak tragicznie, gdyby nie sposób ich przedstawienia – na chybcika i po łebkach. Jako że nie znamy postaci, to nas one nie obchodzą, nie wspominając o ich codziennych drobnych i głupiutkich czynnościach osadzonych w nierealnych ramach. Jakby to powiedzieć… nie będzie to raczej porywająca seria.
Kolejne bishouneny.
Animacja jest przeciętna, na zbliżeniach i w dobrym oświetleniu nawet ładna, ale podczas akcji i na ciemniejszym tle z okazjonalnymi deformacjami, np. twarzy. Muzycznie też nie jest rewelacyjnie, acz wesołe utwory idealnie oddają klimat, jaki panuje przez większość odcinka, a opening nawet nie stara się udawać, że ten tytuł jest czymś innym niż serią obrazków z codziennego życia grupy przystojnych panów mieszkających w jednym budynku i bawiących się na jednym podwórku.
Nohej.
Zauważyłam, że autor wpisu ma bardzo krytyczne podejście do tego anime, czemu się zupełnie nie dziwię – to anime nie powstało dla uciechy wyszukanych koneserów zwartej akcji, skomplikowanych dialogów i cliffhangerów.
Cała akcja dzieje się w Cytadeli, ale nie ma mowy o fabule poza tym. Dlaczego? Powód jest prosty – anime ma zachęcić do zagrania w grę, w której każdy odkrywany fakt na temat powodu ich walki, ich przeciwników i nawet samego pojawiania się mieczy jest spoilerem. Dopiero na wiosnę 2017 ma się pojawić anime o tej samej grze, w którym motywem przewodnim będzie walka. Tutaj chodzi o przyjemność dla fanów i zaciekawienie ludzi niezaznajomionych z Cytadelą.
Normalny zjadacz chleba oglądający to anime zobaczy bandę kiepsko narysowanych bishów, którzy gadają do nienarysowanej postaci Saniwy i są rzucani w randomowe miejsca w niezrozumiałych celach.
Gracz Touken Ranbu zobaczy bardziej rozwinięte wątki, które pojawiają się w grze. Choćby wątek z odcinka 1 – Ikedaya Inn – jest dość powszechny w fandomie i w samej grze, a rozwinięcie tego od strony „jak czuje się Kiyomitsu w miejscu swojej śmierci i Yasusada w miejscu, gdzie świat mu się zawalił” jest interesujące, co znów pragnę podkreślić, dla fana.
Każda postać ma swój wątek, swoją historię, nawiązuje swoją osobą do czegoś i aby w pełni ją poznać – trzeba zagrać w grę. Na przykład w anime Tsurumaru Kuninaga mówi o żartowaniu, jest wiecznie radosny i lubi zaskakiwać, a nie wspomniano jeszcze o tym, że jego historia pełna jest przelanej krwi niewinnych. Tak samo Uguisumaru wygląda na szczęśliwego zamiast wypatrywać Ookanehiry, który być może nigdy nie pojawi się wśród dostępnych do zdobycia Touken Danshi (Mieczy-Wojowników).
W 12-odcinkowym anime nie da się nawet liznąć tego, co przedstawia Touken Ranbu -ONLINE-, dlatego w życiu nie poleciłabym tego anime osobie niezaznajomionej z mieczami w formie strategii przeglądarkowej.
Pozdrawiam!
Kompletnie zgadzam się z moim przedmówcą. Anime obejrzałam, aczkolwiek musiałam usunąć z siebie pierwiastek fana gry, ponieważ ta ekranizacja… poza postaciami oraz kilkoma wątkami, zupełnie nie oddawała sensu oraz klimatu gry. Fakt, taki był zamiar, aczkolwiek strasznie brakowało mi opowiedzenia tej historii w znacznie ciekawszy, poważniejszy sposób. Dziwnie było patrzeć na tak zadowolonego Tsurumaru, skoro jego postać posiada jedną z (jak nie najbardziej) krwawą historię. I tak, wiem, że w samej grze Żuraw jest osobą, która uwielbia robić kawały itp. Ale nie tędy droga. Mam wrażenie, że anime, które miało zachęcić do zagłębienia się w uniwersum chłopcomieczy, prędzej dostanie łatkę odpychacza.
Jakby kompletnie walić na fabułę i próbować doszukać się pozytywów… no cóż, kreska moim zdaniem kuleje niesamowicie, szczególnie w scenach walki. Podkłady muzyczne – nie jest tak źle, jak się spodziewałam. Sprawę może uratować anime Katsugeki, które ma wejść na ekrany bodajże w lipciu lub sierpniu (zabijcie mnie, ale nie pamiętam xd).
Jak już sobie pomarudziłam, to teraz mogę powiedzieć kilka słów na koniec: BOŻE, DAJCIE ISHIKIRIMARU KONIA, ON JEST ZA WOLNY! CO WY W GRĘ NIE GRALIŚCIE?! XD