Demi-chan wa Kataritai – odcinek 3

Zajawkowanie „połóweczek” kończę odcinkiem poświęconym w głównej mierze Sakie Satou. Tym razem jednak nie dostajemy „wywiadu”, a utrzymany w smutniejszym tonie dzień z życia sukuba. Tak jak poprzednio okazuje się, że posiadanie „mocy” nie jest darem Niebios, a największym problemem jest znalezienie prawdziwej miłości, z czym właśnie boryka się samotna, 24-letnia bohaterka.

 

Oczywiście nieoczekiwane potknięcie się o własne nogi spowodowane kacem zaowocuje równie nieoczekiwanym ratunkiem ze strony Tetsuo, który zachowując zimną krew, szarmancko radzi nauczycielce, że powinna zadbać również o siebie. To wszystko sprawi, że mocno zaskoczonemu sukubowi mocniej zabije serce, bo oto spotkała pierwszego mężczyznę, który nie zareagował na jej wrodzoną umiejętność wzmagania popędu seksualnego. Oczywiście nauczyciel płaci za swoją kamienną twarz palpitacjami serca, gdy tylko udaje mu się zniknąć za rogiem, ale odtąd Sakie będzie uważać, że jest on idealną partią dla niej.

 

Dla lekkiego rozluźnienia atmosfery środkowa część odcinka skupia się na Hikari i jej doświadczeniach mniej lub bardziej seksualnych oraz związanych z wysysaniem krwi podtekstami erotycznymi. Na szczęście nic tu nie przekracza granicy dobrego smaku, a całość ma stricte komediowy charakter oparty na rewelacyjnych reakcjach wampirzycy.

Ostatnia część odcinka poświęcona jest spotkaniu Sakie i Machi w bibliotece i ich rozmowie na tematy związane z głównym bohaterem i doświadczeniem starszej nauczycielki (co prawda zerowym, ale trzeba trzymać fason przed uczennicą). Końcówka wprowadza bohaterkę odcinka czwartego – „śnieżynkę”.

Czego bym tu nie napisał, i tak nie odda tego, jak bardzo ta seria mnie kupiła. Bardzo sympatyczni bohaterowie, dobrze wyważone proporcje pomiędzy humorem a okruchami życia, spojrzenie z całkowicie innej strony na tematykę monster girls i przyzwoite wykonanie techniczne składają się na naprawdę interesujący i wciągający seans. Cieszy, że nikt nie stara się na siłę poprawiać mangowego pierwowzoru i jedyne, na czym skupiają się twórcy, to oprawa audiowizualna, która akurat w tym odcinku robiła bardzo dobre wrażenie. Zdecydowanie polecam każdemu, nawet osobom, które do tej pory stroniły od takiej tematyki – jeśli nawet moja żona (delikatnie mówiąc, nieprzepadająca za potworzycami) dała się przekonać do seansu, nie goniła mnie po pierwszym odcinku z patelnią w ręku i teraz z niecierpliwością czeka na następny odcinek, to znaczy, że seria ma szansę spodobać się każdemu, kto lubi spokojniejsze i bardzo ciepłe historie.

Leave a comment for: "Demi-chan wa Kataritai – odcinek 3"