Hand Shakers – odcinek 3

Duet z poprzedniej odsłony, czyli Hayate i Chizuru, przez ponad 1/3 odcinka siedzi w szkolnej stołówce i rozprawia o swoich planach, non stop podkreślając swoje dominujące cechy. Cóż, charyzmatyczna i energiczna… czy raczej głośna i sfrustrowana Chizuru ma kompleks na punkcie wyglądu, a jej ciapowaty podwładny wiecznie za wszystko przeprasza. Tymczasem po dwóch tygodniach od przebudzenia Koyori i po „badaniach kontrolnych” pan Makihara stwierdza, że jest z nią coraz lepiej, ale jeszcze nic nie jest pewne, więc Tazuna jest nadal uziemiony z chodzącą lalką przy boku. Los lub przypadek (a tak właściwie to scenarzysta) sprawia, że obie pary spotykają się w we wspomnianej powyżej stołówce, idą na wspólny spacer i umawiają się na kolejne spotkanie. Hayate i Chizuru postanawiają się bowiem odwdzięczyć Tazunie za pomoc przy naprawie samochodu i zapraszają parkę do restauracji, w której pracują. Wszystko fajnie, wszystko pięknie, ale przy wieczornym pożegnaniu cała czwórka zostaje wciągnięta do równoległego wymiaru i zaczyna się walka!

Znaczy, generalnie to Hayate i Chizuru na przemian atakują Tazunę uciekającego z Koyori w ramionach. I tak do końca odcinka… Gdyby się uprzeć, a nie byłoby to wcale takie trudne, bez problemu można by zamknąć powyżej streszczone wydarzenia w dwa razy krótszym czasie, bo przez te dwadzieścia kilka minut nie działo się tak naprawdę wiele, a rozciągnięte do granic możliwości dialogi donikąd nie prowadziły. Chyba że twórcy myślą, iż widzowie co chwilę zapominają o cechach charakteru bohaterów i trzeba uparcie o nich przypominać. Tak więc Chizuru non stop się wścieka, że ktoś ją myli z dzieckiem, Hayate przeprasza, a Tazuna rumieni się na każde pytanie, czy Koyori i on to para… W ramach bonusu dowiadujemy się, że pana Mahikarę coś trapi, a rodzice Tazuny dalej wymieniają smutne porozumiewawcze spojrzenia. Tak, coś się święci, wiwat subtelne podpowiedzi, ale to tak czy siak nie zapowiada się nic ciekawego – jakieś tam walki, jakieś tam bóstwo: coś tam, gdzieś tam, po coś tam. Ja rozumiem tajemnice i w ogóle, ale widza trzeba umieć zainteresować, a w przypadku Hand Shakers to zupełnie nie działa.

No dobrze, przedstawiony w tym tygodniu duet nie jest aż tak irytujący, jak ten z pierwszego odcinka, ale ich osobowości, podobnie jak poprzednio, opierają się na jednej dominującej cesze, którą twórcy podkreślają przy każdej możliwej okazji. To się robi nudne i na pewno nie jest ciekawe. Tazuna jest zupełnie nijaki i nadal nie ma żadnej kontroli nad tym, co się dzieje, a Koyori to wieszak na ubrania, czy raczej laleczka, która głosu z siebie nie wydaje. Nie ma co, świetna obsada. Zobaczymy, co będzie dalej… A może i nie zobaczymy?

Cóż, jeśli ktoś po tym anime spodziewał się godnego następcy K, to już na samym wstępie się zawiedzie, bo w tamtym przypadku wszystko działało na zasadzie „w tym szaleństwie jest metoda”, a w Hand Shakers jest tylko nieokiełznany chaos, nuda i zniesmaczanie widza przy okazji każdej sceny fanserwisowej, bo czemu nie, niech sobie bielizna okazyjnie lata po ekranie, ale żadna przesada nie jest wskazana… Technicznie to zupełnie niestrawna kolorowa wścieklizna, która może i ma ładną animację i tła, ale nieudolne efekty komputerowe po prostu wypalają oczy. W skrócie: zupełnie nie warto tracić na to czasu, bo to nawet nie nadaje się na niezamierzoną komedię. Tu naprawdę nie ma się z czego śmiać…

Technika klonowania pokonana! Ale walka będzie trwała jeszcze pewnie przez połowę następnego odcinka…

Leave a comment for: "Hand Shakers – odcinek 3"