Urara Meirochou – odcinek 1

Meirochou to nazwa japońskiego miasta słynącego z przepowiadaczek przyszłości, wykorzystujących do wróżenia najprzeróżniejsze sposoby. Dziewczęta w wieku lat piętnastu mogą zacząć naukę u jednej z licznych wróżbiarek i zdobywać kolejne rangi, by z czasem się usamodzielnić. Dlatego właśnie do miasta przybywają Kon Tatsumi i Koume Yukimi. Natomiast ta, od której seria się zaczyna – srebrnowłose dziecię natury Chiya – nie ma pojęcia o tym, w czym specjalizuje się miasto i co oznacza list z zaproszeniem, który dostała. Przybywa do Meirochou w poszukiwaniu matki, jednak dość łatwo daje się przekonać do rozpoczęcia nauki wraz z ww. dwójką w herbaciarni Natsumeya, której właścicielka, Nina Natsume, specjalizuje się we wróżeniu z fusów herbacianych. Do trójki dziewcząt dołącza jeszcze jedna, Nono, młodsza siostra Niny, co sprawia, że pierwszy odcinek w zasadzie wprowadza cały podstawowy skład osobowy.

  

  

Sam odcinek wypełnia kolorowa wata. Najpierw oglądamy perypetie Chiyi, która nie ma zielonego pojęcia o tym, jak funkcjonuje cywilizacja, jest za to otoczona chętnymi do pomocy, ale równie nieobytymi w świecie zwierzakami. Efektem jest chaos, pogoń i trochę fanserwisu. Później, po garści wyjaśnień dotyczących świata i bohaterek, oglądamy pierwsze próby wywróżenia czegoś. Więcej konkretnej treści nie stwierdzono.

  

Na pewno należy pochwalić Urara Meirochou za to, że wymyśliło bohaterkom jakieś konkretne zajęcie, w dodatku jeszcze względnie nieoklepane. Przynajmniej nie jest to kolejny szkolny klub – chociaż dopiero przyszłość pokaże, czy w praktyce będzie się czymś od niego różnić. Nauka wróżbiarstwa (w dodatku w różnych stylach) daje jakieś możliwości fabularne, szczególnie że – patrząc po zaprezentowanych umiejętnościach – wszystkie dziewczęta mają przed sobą jeszcze daleką drogę. Poza tym seria jest wyjątkowo wręcz ładna graficznie, pełna detali i kolorów, płynnie animowana – oby to wszystko przetrwało dłużej niż jeden odcinek.

  

Przy tym wszystkim trudno się oprzeć wrażeniu, że zarówno zawiązanie fabuły, jak i świat skonstruowano po linii najmniejszego oporu. Wszystko tu dzieje się łatwo i szybko (oczywiście usprawiedliwiać to ma komediowa atmosfera), a dziewczęta zaprzyjaźniają się błyskawicznie i bez cienia wahania. Niby to należy do kanonu gatunku, ale jednak jego najlepsi przedstawiciele mają w sobie pewien realizm, nawet jeśli mocno wyidealizowany. Tutaj nic w zasadzie nie ma punktów stycznych z rzeczywistością, zarówno w kwestii fabuły, jak i emocji bohaterek. Oczywiście nie mówię, że to wada – jeśli już, widziałabym w tej serii następcę Gochuumon wa Usagi Desuka? – ale na razie nic nie wskazuje na to, żebyśmy mieli dostać coś więcej niż sprawnie zrealizowaną porcję słodkich dziewcząt robiących słodkie rzeczy. Ciekawa jestem, czy następne odcinki zmienią moją opinię, bo wbrew pozorom sporo tu się da jeszcze odratować.

Comments on: "Urara Meirochou – odcinek 1" (1)

  1. „Poza tym seria jest wyjątkowo wręcz ładna graficznie, pełna detali i kolorów, płynnie animowana – oby to wszystko przetrwało dłużej niż jeden odcinek.”

    Hm… a mnie się właśnie wydaje, że tych detali tu jest wyjątkowo niewiele. Ogólnie mnie grafika nie zachwyciła – za bardzo jest taka cukierkowa i ugładzona. Nie żeby była zła, dobrze pasuje do rodzaju serii, ale widziałam już lepsze w tytułach spod znaku CGDCT (choćby w GochiUsa).

Leave a comment for: "Urara Meirochou – odcinek 1"