Clockwork Planet – odcinek 1

Dawno, dawno temu, Ziemia uległa zniszczeniu, a ludzkość prawie wyginęła. Pojawił się jednak tajemniczy i genialny zegarmistrz, który odbudował planetę w formie wielkiego mechanizmu. Od tamtej pory minęło tysiąc lat, ale to akurat mało istotna informacja, ponieważ bohaterem rzeczonej historii nie jest „Y”, a smarkaty Naoto Miura, który co prawda nie potrafi naprawić nawet budzika, ale dzięki wyjątkowo wyostrzonemu słuchowi słyszy najcichszą nieprawidłowość w każdym mechanizmie. Pewnego dnia do jego mieszkania wpada wielka trumna ze słodką panienką w środku – okazuje się, że panienka to wysokiej klasy robot, który oczywiście nie działa poprawnie. Naoto (który, przypominam, nie potrafi najprostszego zegarka naprawić) za pomocą jednego śrubokręta stawia panienkę do pionu, po czym zostaje przez nią uratowany.

 

Gdzieś w tle pałęta się druga panienka, dla odmiany żywa, ale równie wkurzająca. Ze strzępów rozmów wynika, że jest szalenie utalentowanym zegarmistrzem i właśnie poszukuje wraz z wiernym szoferem zaginionego super-duper-robota (nie będzie nagrody za odpowiedź, którego konkretnie). Jest jeszcze zasygnalizowany konflikt z wojskiem i jakaś niebezpieczna usterka w planetarnym mechanizmie. A w ogóle, to anime zaczyna się od d… strony i pokazuje nam wydarzenia dziejące się miesiąc później, a konkretnie w zamierzeniu efektowną rozwałkę z jakimiś wojskowymi robotami.

 

Jeżeli ktoś liczył na serię w steampunkowym klimacie, to sorry, nie tutaj. Koła zębate są tylko tłem dla dwóch loli w kokardkach i jednego wkurzającego smarkacza. Było już z milion razy i to zdecydowanie w lepszej jakości. Panienki są irytujące, wywyższają się, drą japy i należałoby je zaszczepić na wściekliznę. Główny bohater jest głupi i zboczony, ale w wyjątkowo żałosny sposób, bo serio, jak można się podniecać na widok sztucznych cycków robota, które się rozkładają/otwierają. Tak, rozmijam się z tą serią o eony, ale naprawdę nie sądziłam, że to będzie aż taki szajs. Co gorsza, w openingu widać, że harem będzie się powiększał, bo panienek jest od groma, tyle że żadna nawet nie sprawia wrażenia sensownej. Jeżeli miałam jakiekolwiek resztki nadziei związane z Clockwork Planet, to zagrzebały się one w mule podczas sceny zawierania kontraktu Naoto z RyuZU (imię robota w kokardkach) – otóż dziewuszka ssie chłopaczkowi palec, ale w tak jednoznaczny sposób, żeby widz miał świadomość, że gdyby nie to, że nie puściliby tego w TV, ssałaby mu inną część ciała. Blondynka za to śpi nago i gania po korytarzu jakiegoś ośrodka badawczego w samym płaszczu, niezapiętym oczywiście.

Grafika jest brzydka, postaci krzywe i koślawe, a CG upiornie tandetne. Broni się jedynie ścieżka dźwiękowa. Cóż, pomijając już denny fanserwis i beznadziejnych bohaterów, seria nie reprezentuje sobą niczego. Jest nudna, powtarzalna i tak napakowana schematami, że aż pęka w szwach. Żarty latają nisko i podobnie jak cała reszta, są żałosne. Serio, szkoda czasu i oczu na taki syf. Jestem pewna, że w sezonie wiosennym 2017 znajdzie się przynajmniej jedna, jak nie więcej, przyzwoita seria z haremem, która nie obraża inteligencji widza (aż tak bardzo) i ma przyzwoitą grafikę.

Comments on: "Clockwork Planet – odcinek 1" (2)

  1. A nawet się zastanawiałam, czy tego nie sprawdzić, ale po przeczytaniu tego tekstu nie chcę. XD Także wiedz, że uratowałaś 20 minut mojego cennego czasu – dzięki.^^

  2. Właściwie to opis nie jest tak dokładny za dużo swoich dodatków ja radzę obejrzeć 1 odcinek i samemu zobaczyć każdy ma inny gust więc 1 osoba nic nie zdziała nie chcę obrazić tego kto robił ten opis ale np mi się spodobało

Leave a comment for: "Clockwork Planet – odcinek 1"