Gin no Guardian – odcinek 2

Zgodnie z przewidywaniami odcinek cofa się w czasie… Do lat dziecinnych bohaterów, celem pokazania, że Suigin i Rei już się spotkali, a zatem mają przechlapane, bo zgodnie z filozofią dalekowschodnich romansów połączyła ich więź na resztę życia. Ale za to wygodnie oboje o niczym nie pamiętają, czego się dowiadujemy, ponieważ od następnej sceny śledzimy obrazki z życia ubogiego ucznia Suigina, zmuszonego dniem i nocą imać się kolejnych prac dorywczych, by zarobić na swoje utrzymanie. Jedynym jasnym promykiem w jego życiu są gry komputerowe, a szczególnie jedno MMORPG, w którym – grając pod pseudonimem Gwin – poznaje uroczą Ray. Suigin dość szybko odkrywa prawdziwą tożsamość swojej netowej znajomej, ale dochodzi do wniosku, że nie miałby żadnych szans u szkolnej piękności i bogini, szczególnie że ich przypadkowe spotkanie „w realu” nastąpiło w dość niefortunnych okolicznościach. W związku z tym postanawia, że ich znajomość musi pozostać tylko w świecie gry. Tu (podobno) mija kilka miesięcy wspólnego eksplorowania lochów, ekspienia i romantycznych rozmów pod pikselowym księżycem, aż wreszcie przychodzi tragiczna wiadomość: rzeczone MMORPG ma niniejszym zostać wyłączone. Tym mocnym akcentem, bez wątpienia wstrząsającym dla widza tak jak i dla bohatera, kończy się odcinek.

  

  

Nie dość, że to CG w pierwszym odcinku było paskudne, to jeszcze okazało się zbyt kosztowne, by częstować nim widzów za każdym razem… Teraz stawiamy na nieruchome widoczki, które – odpowiednio często zmieniane – mają udawać ożywioną akcję. Fabuła przybiera tempo letargiczne i charakter komediowy; horror mający się wydarzyć nie pokazuje nawet czubka wąsa. Całość sprawia wrażenie, jakby scenariusz pisał zupełny amator, odfajkowujący kolejne punkty z listy – w tym przypadku polegające na zademonstrowaniu, jak między bohaterami rodzi się Szczególna Więź. Co może by działało, gdyby tu byli jacyś bohaterowie, a nie dwa kartoniki.

  

Zasada trzech odcinków nakazuje mi wytrwać przy tej serii jeszcze tydzień, ale już widzę, co to ma być. Podobnie jak poprzednie ekranizacje chińskich komiksów (tu spędziłam chwilę, usiłując sobie wyobrazić dopełniacz liczby mnogiej od słowa manhua i musiałam się poddać), Gin no Guardian próbuje być taką prawdziwą, uczciwą przygodówką, co to najpierw trochę komedii, potem wielki dramat, a w międzyczasie trzymająca w napięciu akcja i jakiś wątek romantyczny. Niestety wszystkiego ma za mało, poczynając od talentu autora (względnie scenarzysty, ale podejrzewam jednak słabość oryginalnego materiału), a kończąc na budżecie.

Leave a comment for: "Gin no Guardian – odcinek 2"