Love Kome -We Love Rice- – odcinki 1-3

Życiowym marzeniem Hinohikariego jest dostać się do liceum Inaho, a następnie do grupy idoli promujących ryż i przy okazji szkołę, po czym wystąpić na imprezie o wdzięcznej nazwie Harvest Show. Pierwszy punkt idzie zgodnie z planem, jednak w wyśnionym liceum nasz bohater dowiaduje się, że placówka ma zostać niebawem zamknięta, zaś ryż (i jego promowanie) nikogo już nie obchodzi. Cóż jednak znaczą kłody rzucane pod nogi zapalczywego młodzieńca: już niebawem udaje mu się nawiązać współpracę z dwójką kolegów, a chociaż początkowo wygląda na to, że zostaną trójką… idolek, szybko udaje się skierować ich wysiłki we właściwym kierunku. I tak powstaje grupa Love Rice, której losy będziecie śledzić w dalszych odcinkach, bo ja nie zamierzam tego dłużej męczyć.

  

  

Zacznijmy od ustalenia faktów: mamy do czynienia z komedią, ale byłabym ostrożna z określaniem tego mianem parodii. Po atrakcyjnych dziewczętach będących okrętami wojennymi oraz słodkich młodzieńcach będących stacjami kolejowymi nie zakładam z góry, że sam poziom idiotyczności pomysłu musi jednoznacznie wskazywać na jego prześmiewczy charakter. Nie wydaje się jednak, by na Love Kome składało się cokolwiek poza pomysłem wyjściowym, czyli ponazywaniem bohaterów od różnych odmian ryżu oraz powplataniem w dialogi nawiązań i odwołań do ryżu (w większości ginących w przekładzie). Seria na razie odpracowuje schematycznie kolejne etapy dobrze znanej historii o tworzeniu wbrew przeciwnościom losu klubu/zespołu i ratowaniu świata/szkoły. Jeśli ta schematyczność jest celowa, to i tak nie jest zabawna, bo po prostu za dużo razy już to widziałam, zarówno serio, jak i w komediowym wydaniu. Charaktery postaci nie są nawet pospiesznie nakreślone – wszyscy tutaj są kompletnie nijacy, można się z grubsza domyślać, do jakich szufladek należą, ale nie mają nawet okazji zademonstrować jakichkolwiek cech indywidualnych. Do tego jeszcze całość jest po prostu brzydka, z mało atrakcyjnymi projektami postaci, pustymi tłami i oszczędną animacją.

  

Oczywiście łatwo można uznać, że jestem zbyt surowa. Ostatecznie Love Kome to seria dla tych, którzy chcą się zrelaksować, wyłączyć myślenie, popatrzeć na ładnych chłopców… Tyle tylko, że nawet w tych kategoriach może startować tylko jako rak na bezrybiu, a tymczasem ten sezon obfituje w całkiem tłuste rybki. Dla amatorów bishounenów i komedii jest Oushitsu Kyoushi Haine; schematyczną, ale niepozbawioną wdzięku historię o chłopcu próbującym założyć szkolny klub znajdziecie w Kabukibu! (bishouneny w gratisie). Ba, nawet Kenka Banchou Otome wygrywa tym, że jest po prostu lepiej rysowane. A może zależy wam na tym nieco kiczowatym, ale jedynym w swoim rodzaju japońskim musicalu i idolach? W tej kategorii Love Kome nie dorasta nawet do pięt Starmyu, gdzie wejście rywala do szkolnej sali poprzedza gwałtowny rozrost mrocznych pnączy, zaś w ostatnim odcinku bohater wykonywał numer taneczno-wokalny na czubku nosa wieloryba, z towarzyszeniem chóru motylków i gąsienic. Na tym tle opowieść o ryżowych chłopcach jest zwyczajnie nijaka, nie dość szalona, by zakwalifikować się do określenia „czysta faza” i nie dość ogarnięta, by zasługiwać na uwagę z dowolnego innego powodu.

Leave a comment for: "Love Kome -We Love Rice- – odcinki 1-3"