Katsugeki/Touken Ranbu – odcinek 2

Czyż to nie wspaniałe, że historyczne persony nadawały swoim broniom imiona? Gdyby owi mężowie Marsa traktowali owe narzędzia jako narzędzia właśnie, być może Touken Ranbu nigdy by nie powstało! Taka właśnie myśl towarzyszyła mi podczas seansu drugiego odcinka, zwłaszcza w trakcie pierwszej połowy, kiedy to spersonalizowane miecze, sztylety i włócznie biegały po zamku i zabijały Rewizjonistów, a Rewizjoniści biegali po zamku i zabijali ludzi oraz próbowali zabijać spersonalizowane bronie. Koniec końców historia nie została zmieniona, ale kolejna próba narobienia bałaganu ma nastąpić niebawem, zatem drużyna pod dowództwem Izuminokamiego nie wraca do domu, tylko czeka na nowy atak.

Kolejne sceny to wyraźny przerywnik, dobry czas na wplecenie w historię kilku gagów oraz lekko niezręcznej, ale koniecznej z perspektywy zwłaszcza nowych widzów introdukcji postaci, które spadły z nieba pod koniec pierwszego odcinka. Jest pośród nich Mutsunokami Yoshiyuki, należący wcześniej do Sakamoto Ryoumy (dlaczego właśnie tego się spodziewałam?). Pojawia się bardziej niż wyraźna sugestia, że pomiędzy nim a Kanesadą nie będzie się układać. Prawdopodobnie zapowiada to jakieś dramaty w kolejnych odcinkach, być może jeden drugiemu będzie ratować życie.

Dowiadujemy się również o istnieniu jakowejś siły, która przywraca historię do jej właściwego biegu. Co ciekawe, przywrócenie porządku odbywa się poza działaniem naszych ożywionych broni. Ale chwila, skoro istnieje coś, co potrafi zrobić porządek po szkodzie wywołanej przez Rewizjonistów, to w gruncie rzeczy działanie tych ostatnich jest zupełnie bezcelowe. Bezcelowa wydaje się być też cała afera z podróżowaniem w czasie ożywionych broni. Te wątpliwości zostają jednak szybko rozwiane przez zapewnienie, że nasze chłopaki są jednak bardzo ważne w bronieniu porządku przeszłych wydarzeń i fabuła wcale nie rozlazła się właśnie w szwach.

Takie gadanie o dupie Maryni i snucie filozoficznych rozkmin zajmuje całą resztę odcinka. Dopiero pod koniec bohaterowie doznają olśnienia i dociera do nich, dlaczego Rewizjoniści wybrali akurat ten czas i miejsce na działanie. Bez chwili namysłu miecze ruszają do działania i… następuje koniec odcinka. Brawo ufotable, doskonała strategia prowadzenia fabuły. Teraz przez cały tydzień będę siedzieć i gryźć palce z niepokoju. Albo nie, bo po pierwsze nieco się w trakcie oglądania tego odcinka wynudziłam, a po drugie czuję w kościach, że i tak wszystko skończy się dobrze. Ale wiecie co? Możecie mnie zaskoczyć, nawet proszę – zaskoczcie mnie.

   

   

Strona graficzna odcinka ciągle jest bardzo przyjemna. Cieszą oko zwłaszcza (znowu) dynamiczne sceny walk, ponieważ jednak było ich o wiele mniej niż w odcinku pierwszym, to i nie będę się specjalnie rozpisywać. Naprawdę, studio drogie, zamiast robić scenki, z których dowiadujemy się o ulubionych potrawach poszczególnych postaci, powinniście serwować więcej rozpierduchy. Pod względem rozwijania fabuły daje to dokładnie tyle samo (nic), ale przynajmniej można się trochę poekscytować.

Leave a comment for: "Katsugeki/Touken Ranbu – odcinek 2"