Keppeki Danshi! Aoyama-kun – odcinek 1

Aoyama-kun, piłkarski geniusz, gwiazda młodzieżowej reprezentacji Japonii i przy okazji mizofob… Trudno powiedzieć, czy szorowanie wszystkiego na wysoki połysk i unikanie jakiegokolwiek kontaktu fizycznego z innymi sprawiają Aoyamie przyjemność, czy są przykrą koniecznością. Choroba sugerowałaby to drugie, ale z pierwszego odcinka właściwie nie da się wiele wywnioskować, tym bardziej, że główny bohater nie należy do osób wylewnych. Jego przeciwieństwem jest kolega ze szkolnej drużyny, Zaizen. Może nie jest on tak utalentowany jak Aoyama, ale techniczne braki nadrabia energią i wolą walki, co doskonale widać w towarzyskim meczu, który możemy zobaczyć w pierwszym odcinku. Poza tym dzieje się niewiele – protagonista, kiedy nie trenuje i nie gra, biega ze szczotką i ścierką po całej szkole, pucując, co się da. Za nim zaś biega stado rozwrzeszczanych fanek, którym choroba Aoyamy zupełnie nie przeszkadza, oraz jedna stalkująca go psychofanka. Jest też kolega z reprezentacji, nażelowany egocentryk (tylko trochę mniej dramatyczny niż Christiano Ronaldo), co i rusz świecący efektownym „kaloryferem”.

 

 

Nie powiem, żeby pierwszy odcinek Keppeki Danshi mnie zachwycił – jakieś to wszystko bez polotu. W sensie, to nie pierwsza tego typu seria i wyraźnie widać, że przynajmniej kilka poprzednich pokazywało to samo, ale lepiej, zabawniej i sympatyczniej. Oczywiście nie skreślam jeszcze anime, tym bardziej, że szkolna drużyna Aoyamy prezentuje się interesująco. To pełne dziwaków zbiegowisko, ale ambitne i zgrane, co zawsze porusza moje niezbyt wrażliwe serduszko. Jeżeli twórcy poświęcą trochę więcej czasu na relacje bohaterów, może wyjdzie z tego całkiem przyzwoita seria. Na razie dostaliśmy sporo średniej i niskiej jakości gagów oraz bardzo brzydko zanimowany mecz, od czasu do czasu przetykane nawet udanymi scenkami rodzajowymi.

 

Nie wieszczę Keppeki Danshi dużej popularności – humor jest taki sobie, bohaterów da się na razie określić dwoma przymiotnikami, a grafika woła o pomstę do nieba. Na bogów, to dopiero początek, a już jest wyjątkowo krzywo i ubogo. Podczas meczu trzy czwarte ujęć to zbliżenia na topornie rysowane twarze. Co więcej, twórcy nie pokazali w całości chyba żadnej akcji na boisku. Na dodatek, zapewne w ramach oszczędności, kiedy tylko się da, pojawiają się SD-czki –  urocze, ale zdecydowanie nadużywane. Nieco lepiej wypada oprawa dźwiękowa, czołówka jest w porządku, acz wątpię by ktoś zapamiętał ją na dłużej. Natomiast duże brawa należą się za pełen humoru, stylizowany na anime z lat 80. ending, jeżeli ktoś pamięta Kapitana Jastrzębia, będzie wiedział, w czym rzecz.

Cóż, gdybym była sędzią podczas meczu, a twórcy piłkarzami, dostaliby za ten odcinek ostre upomnienie.

Leave a comment for: "Keppeki Danshi! Aoyama-kun – odcinek 1"