Black Clover – odcinek 1

Jeżeli ktoś tęsknił za sztampowym do bólu shounenem, oto jest! Black Clover zapowiada się na klasycznego przedstawiciela gatunku i nic nie wskazuje na to, że będzie się różnił czymkolwiek od podobnych produkcji. To bynajmniej nie jest zarzut, ponieważ jedynym grzechem, widocznym w pierwszym odcinku jest powtarzalność. Mamy więc narwanego, energicznego i głośnego protagonistę, Astę, który marzy, by zostać kiedyś Królem Magów, oraz jego przyjaciela, cichego, rozsądnego i poukładanego Yuno, marzącego o tym samym. Czyżby konflikt interesów? Bardzo możliwe, że w którymś momencie takowy się pojawi, ale jeszcze nie teraz.

 

 

Na razie głowy chłopców, będących sierotami wychowywanymi w lokalnym kościele, zaprząta zbliżająca się uroczystość otrzymania grymuaru, czyli magicznej księgi pozwalającej rozwinąć drzemiący w każdym magiczny talent. Oczywiście wyjątkiem od tej zasady jest Asta, niepotrafiący w wieku piętnastu lat rzucić nawet najprostszego zaklęcia. Tu należą się dwa słowa wyjaśnienia – w świecie przedstawionym wszyscy potrafią posługiwać się magią, a najlepsi pretendują do miana Króla Magów lub służą jako Magiczni Rycerze. Nie znasz hokus-pokus, jesteś bezużytecznym nikim… Asta liczy, że kiedy tylko jakiś grymuar go wybierze, z miejsca zyska magiczną moc, ale los bywa złośliwy. Podczas gdy Yuno trafia się wyjątkowo rzadki okaz, oznaczony czterolistną koniczyną, Asta zostaje z pustymi rękami, ku uciesze pozostałych uczestników uroczystości. Nie trzeba jednak być geniuszem, by domyślić się, że gdzieś tam na bohatera czeka jeszcze rzadsza księga…

Naprawdę trudno po pierwszym odcinku napisać mi coś więcej o fabule, niż to, co zawarłam we wstępie. Całość jest bardzo schematyczna i nie wychodzi poza ramy gatunku. Tyczy się to zawiązania akcji, świata przedstawionego i bohaterów. Oglądało się to nieźle, tym bardziej, że dawno nie miałam do czynienia z taką typową przygodówką i w sumie trochę stęskniłam się za podobną prostotą scenariusza i równie nieskomplikowanymi postaciami. Odrobinę drażniły mnie te wszystkie drobiazgi wskazujące na Astę jako protagonistę – robienie wszystkiego na żywioł, mania sprawności fizycznej i nade wszystko darcie się. Główny bohater na cały odcinek może pięć zdań wypowiedział normalnie, resztę wykrzyczał. Yuno jest na razie kreowany na jego całkowite przeciwieństwo, więc nie odzywał się prawie wcale, a z jego twarzy nie sposób było wyczytać jakichkolwiek emocji. Poza tą dwójką nie stwierdziłam obecności innych ważnych z punktu widzenia fabuły postaci, oczywiście poza opiekunami czy pozostałymi dziećmi z sierocińca, ale wątpię, żeby miały one odgrywać drugie skrzypce w dalszej części anime.

 

O ile nie mam większych zastrzeżeń do fabuły, tak już teraz martwię się o grafikę. Tła są ładne, ale postaci rysowane trochę niechlujnie. Efekty komputerowe wyglądają bardzo tandetnie, dlatego nie spodziewam się po zaklęciach niczego dobrego. To był pierwszy odcinek, a już wyraźnie widać, że albo graficy z Bożej łaski, albo budżet ma kilka zer za mało – w najgorszym przypadku obie te rzeczy na raz. Inna sprawa, że dla sympatycznych postaci i niezłej fabuły przecierpiałam nawet pokaz slajdów, więc i Black Clover mi niestraszne.

Leave a comment for: "Black Clover – odcinek 1"