Urahara – odcinek 2

Kolorowe to, nudne i mdłe jak lukrowane donuty z hipermarketu w centrum handlowym. Właściwie aż szkoda streszczać ten odcinek, ponieważ powstałoby wtedy złudzenie, że coś się w tej serii dzieje… Przywołany w końcu poprzedniego odcinka gigantyczny deser odcina od świata Harajuku, w którym najwyraźniej pozostały tylko nasze bohaterki oraz dokarmiany przez Rito kot. Przez znakomitą większość odcinka bohaterki snują się po pustych (ha – tym razem z uzasadnionych powodów!) ulicach, narzekają na to, że trochę się boją i chciałyby się wydostać, ale w sumie to są razem i właściwie może być tak jak jest. A, jeszcze zajadają donuty, w które przemienili się kosmici pokonani w poprzednim odcinku. Później złym Obcym udaje się jednak przedrzeć przez barierę, zaś do walki wystawiają Paskudę Większą, którą bohaterki cudem i siłą przyjaźni pokonują, zyskując dzięki temu zapas prażonej kukurydzy w różnych smakach.

  

  

Powtórzę jeszcze raz, na wypadek, gdyby ktoś przeoczył poprzednio tę informację: to nie jest parodia. Owszem, konwencja jest lekka i słodka, ale nic nie wskazuje na to, by celem scenarzystów było rozbawienie widzów. Albo też humor jest tak hermetyczny, że całkowicie umyka zachodniemu odbiorcy…

  

Bohaterki pozostają tak samo enigmatyczne i nijakie jak wcześniej. Właściwie widać, że próbowano je obdarzyć charakterami, problem polega jednak na tym, że zachowania i emocje zazwyczaj kompletnie ze sobą nie współgrają. Widać to najlepiej na przykładzie Mari, której obawy i zwyczajny strach w dziwacznej sytuacji są do pewnego stopnia motywem przewodnim odcinka. Mimo że co chwila jest mowa o tym, jak bardzo i czego się ona boi, wyraz jej twarzy praktycznie się nie zmienia, podobnie jak ton głosu Sumire Uesaki, która gra tak, jakby wygłaszała monolog odrobinę oburzonej ojou-sama, czyli snobistycznej panienki z bogatej rodziny. Problem mimiki dotyczy zresztą wszystkich bohaterek – ich twarze zmieniają się tak nieznacznie, że na wszystkich zrzutkach wyglądają niemal tak samo. To nie do wiary, do jakiego stopnia wysysa to wszelkie życie zarówno z postaci, jak i z samej serii.

 

Grafika pozostaje ładna i oryginalna, chociaż nadal mam wrażenie, że lepiej sprawdziłaby się w serii z odcinkami pięcio- lub najwyżej dziesięciominutowymi. Kolorowe widoczki zaczynają bowiem szybko nużyć, jako że są pozbawione cienia ruchu, zaś walka na koniec była przewidywalna i w sumie mało dynamiczna.

Swoją drogą, wydaje mi się, że widać tu silną inspirację stworzonym przez studio Trigger Uchuu Patrol Luluco, połączoną z całkowitym niezrozumieniem, czemu tamta seria zyskała jednak jakichś fanów.

Leave a comment for: "Urahara – odcinek 2"