Urahara – odcinek 3

Powyższa zrzutka wyczerpuje zarówno zakres ekspresji bohaterek (żywsze emocje okazują jak dotąd tylko na widok ciastek), jak i zakres reakcji widza. Urahara pozostaje nudne i sztuczne, chociaż w tym momencie jakakolwiek zmiana na plus i tak wydawała się już niemożliwa.

Trzeci odcinek potwierdził moje wcześniejsze odczucia. Znowu dzieje się coś chaotycznie i bez sensu, zaś przez większość czasu podziwiamy bohaterki snujące się po mieście i jedzące słodycze. „Zombi” z końcówki poprzedniego odcinka okazały się całkiem zwyczajnymi bywalcami Harajuku, wraz z bohaterkami uwięzionymi w magicznej bańce. W związku z tym dziewczęta, zainspirowane przez panienkę prowadzącą stoisko z naleśnikami, postanawiają na nowo otworzyć swój sklep, jednak w trakcie przygotowań okazuje się, że Rito cierpi na chwilową niemoc twórczą. Gdzieś w tle przemykają Obcy, którzy pojawiają się na chwilę i natychmiast zostają pokonani.

  

Oskarżanie serii o ataku kosmitów na Harajuku o „brak realizmu” wydaje się idiotyczne, ale trudno nazwać to inaczej. Kosmici jako żywo nie stanowią poważniejszego problemu z punktu widzenia spójności scenariusza. Przyćmiewają ich bohaterki, które w ogóle nie próbują analizować sytuacji, w jakiej się znalazły, czy szukać sposobów wyjścia z niej (to ostatecznie ich broń zafundowała tę magiczną sferę), ani choćby starać się skontaktować ze światem zewnętrznym (zaraz: skoro jest dostęp do internetu, to dlaczego jednostronny). Owszem, trochę się tym przymusowym uwięzieniem niepokoją, ale w sumie, skoro są w miłym towarzystwie, to czym tu się przejmować? Na pewno nie kolejnymi dziwnymi rzeczami… A właściwie, jakoś tak nie miałam czasu zapytać: dlaczego jedna z panienek ma różki, a druga uszka i ogonek? Moda, mutacja, olewactwo projektanta?

 

Da się to wszystko wyjaśnić tylko na dwa sposoby: albo sfera magicznie wypełniła się oparami substancji psychoaktywnym i wszyscy znajdujący się w niej ludzie są na permanentnym haju, albo też ta seria to szalenie sprytna gra z widzem, w wyrafinowany sposób bawiąca się kliszami popkultury. No, oczywiście można jeszcze zastosować uświęconą tradycją metodę naukową, zakładającą, że warto poszukać najbardziej prawdopodobnej odpowiedzi. W takim przypadku ta odpowiedź brzmi: Urahara to niestety zwyczajny gniot, stworzony i zagrany przez ludzi pozbawionych odpowiednich talentów. Nie dziwi mnie, że poszedł do realizacji, ponieważ mogę sobie doskonale wyobrazić, jak przekonująco to wyglądało na wykresach marketingowców: słodkie dziewczęta! Słodkie słodycze! Akcja i wybuchy! Najnowsza moda! Promocja marki! Proszę, wystarczy to wszystko połączyć i słupki będą rosnąć z radosnymi piskami. Oczami duszy widzę jakiegoś duchowego krewnego Kuzu-P z Girlish Number, zacierającego ręce i liczącego jeny, które udało się kreatywnie zaksięgować na jego wydatki w nocnych klubach.

Aczkolwiek, z drugiej strony, to by znaczyło, że przynajmniej komuś ta seria się do czegoś przydała…

Leave a comment for: "Urahara – odcinek 3"