Hakumei to Mikochi – odcinek 2

Całkiem możliwe, że to anime nada nową jakość określeniu „okruchy życia”. Są to bowiem okruszki tyleż mikroskopijne, co przepyszne. To nie tylko kwestia mikrego rozmiaru bohaterek, bo dzisiejszy odcinek został podzielony aż na trzy historyjki. Pierwsza kończy wątek miejski – okazuje się, że wyprawa tam była związana z festiwalem, a jego kulminacją ma być piosenka śpiewaną przez wybraną w głosowaniu publiczności pieśniarkę. Ku zaskoczeniu niektórych obok zwyciężczyni konkursu imieniem Konju na scenie ma stanąć także lubiana przez wszystkich Mikochi, podśpiewująca raczej amatorsko, ale z talentem. Choć ta początkowo się wzbrania, przekonuje ją Hakumei, uświadamiając zapomnianą genezę festiwalu: odbywa się on ku czci tsukumogami, przedmiotów domowych, które po wiernej służbie właścicielom zyskują nadprzyrodzony byt. (Przy okazji, potwierdza się zeszłotygodniowa obserwacja, że mimo pozornie innego anturażu anime bez oporów i ukrywania się czerpie garściami z japońskiej kultury i folkloru. Nie tego się spodziewałam, ale co tam, mnie pasuje). Jeszcze tylko trzeba dogadać się z Konju i można rozpocząć prawdziwe świętowanie.

 

 

 

Druga, najkrótsza chyba część odcinka, wprowadza postać nieco zagadkowej badaczki-wynalazcy, Sen, którą dziewczyny spotykają podczas nocnego łowienia ryb, a spotkanie to będzie doprawdy zaskakujące i pouczające. Poznajemy dzięki temu lepiej różne, a mimo to dobrze zgrane charaktery bohaterek i obie wciąż zyskują na sympatii widza. Historyjka udowadnia też, że na razie raczej nie musimy się obawiać nudy i powtarzalności, bo czego jak czego, ale napędzanych dźwiękiem szkieletów zwierząt bym się w tym świecie nie spodziewała…

 

 

W trzeciej części powracamy znów do miasta i tematu tsukumogami, ale bardziej kameralnie i jakby od drugiej strony: dziewczęta odwiedzają ponownie starą znajomą Mikochi, właścicielkę sklepiku Kobone. Hakumei ujawnia zdolności złotej rączki przy zepsutym młynku do kawy, z którym wiążą się ważne wspomnienia właścicielki, ale ostatecznie okazuje się, że jego czas już się dopełnił. Tutaj z kolei klimat jest nieco nostalgiczny, a sama opowiastka w całej swej prostocie nie tyle urocza, ile urokliwa, w dodatku stanowi znakomitą klamrę do początku odcinka.

 

Graficznie jest to bajka, poezja i możliwe, że nawet legenda – w każdym razie ogląda się niezwykle przyjemnie i żadne oszczędności, choćby szeroko zakrojone, nie mają na to uczucie wpływu. Myślę, że zrzutki mówią same za siebie. Do tego dochodzi subtelna i znakomicie dopasowana oprawa muzyczna, która znakomicie podkreśla i dopełnia klimat, i równie godny pochwał humor. Jeśli jakiś fan okruszków przypadkiem jeszcze tego nie spróbował, powinien natychmiast nadrobić opóźnienie.

Leave a comment for: "Hakumei to Mikochi – odcinek 2"