Hakumei to Mikochi – odcinek 3

Cóż mogę powiedzieć nowego po trzecim odcinku, równie uroczym i znakomitym jak dwa poprzednie? Formuła też jest ta sama, z niewielkimi odchyleniami, mianowicie znów mamy dwie opowieści, przedzielone krótkim przerywnikiem, który jest tym razem utrzymaną w sepii retrospekcją. To podkreśla miniaturowość tych okruszków, ale też spaja je w całość, czyli żyjący własnym, bogatym życiem świat małych ludków, gadających zwierząt i niemal równie ważnych roślin, z dodatkiem odrobiny magii, traktowanej tu zresztą jak nauka.

Krótko mówiąc, podarunek od Sen, który Hakumei chciała wykorzystać do produkcji fajerwerków, w połączeniu ze skupionym przez szklaną kolbę promieniem słońca pozbawił dziewczyny dachu nad głową. Jednak Sen wraz ze swoimi napędzanymi dźwiękiem podkomendnymi podjęła się odbudowy; tymczasem mieszkanki domku udały się biwakować pod gołym niebem.

 

Jak się okazuje, dla Hakumei to nie pierwszyzna i sprawnie buduje nie tylko namiot z liści, ale i profesjonalne palenisko, na którym Mikochi może przyrządzić domowy posiłek. (Przy okazji, niezmiennie bawi mnie, rozczula i napełnia podziwem sposób, w jaki dziewczyny radzą sobie z różnymi produktami spożywczymi, często zupełnie niedopasowanymi do ich rozmiarów. I ten chrząszcz w zaprzęgu!)

 

 

Powrót do domu odbudowanego w stylu lubiącej eksperymenty i kości Sen dostarczył nieco wrażeń, ale bohaterki są raczej z tych, co mądrze godzą się z rzeczywistością, umiejąc cieszyć się z małych i zwykłych rzeczy, i nie desperują nad tym, na co nie mają wpływu.

Potwierdza to druga opowiastka, w której ponownie ujrzymy Hakumei w roli speca od prac kojarzonych raczej z płcią męską. Terminuje ona – przynajmniej teoretycznie – u majstra Iwashiego, nieco szorstkiej i zgryźliwej na pierwszy rzut oka łasicy. Jednak szybko przekonamy się, że w rzeczywistości to dobry… cóż, słowo człowiek chyba jednak pasuje najbardziej (cudny jest i tyle).

 

 

Razem przystępują do remontu wiatraka i wszystko się świetnie układa, aż niemal w ostatniej chwili następuje wypadek, na szczęście bez groźnych skutków, ale Hakumei przez to traci cały humor i pogrąża się w czarnych myślach na temat swojej nieudolności. Widać, że ta praca to coś, na czym, wbrew okazywanej zwykle beztrosce, jej bardzo zależy. Bardzo podoba mi się sposób, w jaki reagują na to zarówno Iwashi, jak i Mikochi, każde inaczej okazując troskę i wsparcie. Skutecznie.

 

Szczerze mówiąc, streszczanie tych historyjek wcale im nie służy, bo odziera je z cudownego klimatu, którego można doświadczyć tylko oglądając tę przeuroczą, a jednocześnie zupełnie nieprzesłodzoną serię. Mnóstwo wrażeń kryje się między wierszami wypowiadanych dialogów, w widokach, minach i reakcjach postaci, w tym wszystkim, co czasem tak trudno nazwać, a co składa się na ogromny i skomplikowany świat relacji międzyosobowych. Jest to pokazane w rewelacyjny i mądry sposób, daleki od łopatologii, a przy tym na wysokim poziomie estetycznym, bo nic nie szwankuje i nawet oszczędności są robione elegancko, a całość przywodzi mi na myśl wielką, ilustrowaną przez najlepszych artystów księgę baśni. Kolejne karty przewraca się z fascynacją i wzruszeniem, powoli, by docenić bogactwo i kunszt rysunku oraz głębię i złożoność ukrytego w nim przekazu. Jestem przekonana, że jeśli do samego końca serii będziemy oglądać niespełna dziesięciominutowe migawki z codzienności leśnych skrzatek – nikt chyba zresztą nie powie, że pozbawionej przygód i wyzwań – to będą to równie mądre i ciepłe historie z iskrą pogodnego humoru, a czasem i małą zadrą, w swej pozornej prostocie i baśniowości mówiące jednak o prawdziwym i naprawdę dobrze przeżywanym życiu.

Comments on: "Hakumei to Mikochi – odcinek 3" (1)

  1. Diffi-Hellman said:

    Ale proch tak nie działaaaaaaaaaaaaa. Ja chce więcej realizmu w mojej wieczorynce, w której za pomocą bębnów steruje się szkieletami w celu naprawienia domu :P

Leave a comment for: "Hakumei to Mikochi – odcinek 3"