Hakyuu Houshin Engi – odcinek 2

Nieeeeeee, za co, za co?! To sztuka zacząć odcinek tak, żebym miał ochotę rzucić go w diabły już po sekundzie. Twórcom się to udało, bo postanowili zaserwować nam kolejny fragment z kilkunastu tomów do przodu, połączony z retrospekcją o wydarzeniach mających miejsce lata wcześniej. Wszystko to kompletnie bez związku z treścią odcinka. Z grubsza kojarzę, co się działo w fabule do samego końca, ale o co chodziło z tą konkretnie sceną kompletnie już nie pamiętam, więc tylko otwierałem szeroko oczy. O reakcji widzów, którzy oryginału nie znają, wolę nawet nie myśleć. Zamysł za tym kretyńskim pomysłem jest zdaje się taki, by pokazać, jak to będzie za ileś odcinków dramatycznie. Tyle że ukazana scena dotyczy Hiko, którego widzowie na tym etapie ledwo znają, oraz Bunchuu, którego poza tymi futuro-debilo-retro-spekcjami na oczy nie widzieli, więc nikt z odbiorców nie ma najmniejszego powodu, żeby się tym przejmować.

Zdawałoby się, że po takim otwarciu gorzej już być nie może… i faktycznie – nie może, później jest lepiej. W ramach święta łaski dla widzów scenarzysta zdecydował, że ten odcinek dla odmiany przedstawi wydarzenia tylko z połowy tomu, to się może udać! Nawet prawie się udaje, brawo! Większość epizodu to opowieść o pierwszym spotkaniu Taikoubou z Nantaku, który jak łatwo zgadnąć, dołączy później do stałej ekipy bohaterów. To prosta opowiastka, ale świetnie rozplanowana, bo udaje jej się zawrzeć w sobie walkę, dobry wątek obyczajowy dotyczący konfliktu między Nataku a rodzicami, a do tego dostarczyć ciekawych informacji o świecie przedstawionym.

To historia bardzo intensywna i dynamiczna, więc co lepszego można zrobić, niż przerywać ją co dwie minuty przebitkami na wydarzenia w stolicy? Taikoubou walczy z Nantaku… ciach! W stolicy sobie gadają o mało pilnych sprawach. Ciach! Wracamy do walki, napięcie rośnie! Ciach! W stolicy… dalej gadają, dobrze wiedzieć! Czy to jest celowy sabotaż ze strony reżysera i scenarzysty? Może konkurencja im zapłaciła? Chciałbym wiedzieć, no i strach się zastanawiać, co dalej będą wymyślać… Tyle dobrego, że pod koniec odcinka na kilka minut dają sobie spokój ze skakaniem i przez ten błogosławiony czas da się to przyjemnie oglądać.

Technicznie niewiele się zmieniło. Animacja to dalej bieda, tła są dalej absurdalnie lepsze od całej reszty. Widać jednak pewne próby zamaskowania braku budżetu, np. podczas walki Takoubou i Nantaku. Nie żeby miała ona porwać kogokolwiek, ale animatorzy i reżyser przynajmniej próbują kombinować, więc mają za to plusik. O seiyuu jeszcze nie wspominałem, są… hmmm… znośni. Grają do bólu schematycznie, ale poprawnie. Taikoubou mi szkoda, aktor robi z niego dużo bardziej sztampowego shounenowego protagonistę, niż nim on jest. Poza tym głos Suupuushana wprowadza mnie w konfuzję, bo ten sam aktor gra jednocześnie Osomatsu w Osomatsu-san i robi to na tyle podobnie, że mi się seriale nakładają. Aktorstwo tego serialu nie zbawi, a i tła nie wystarczą…

Comments on: "Hakyuu Houshin Engi – odcinek 2" (4)

  1. Ale wiecie ze budzet nie zalezy od wygladu anime nie?

  2. Ale on się nie nazywa Nantaku, tylko Nataku O.o Oglądałam TYLKO wersję polską z Naazą czy jak tam szło, a nawet ja wiem, że to był Nataku w oryginale.

Leave a comment for: "Hakyuu Houshin Engi – odcinek 2"

Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.