Kokkoku – odcinek 2

Wrażenia podobnie jak poprzednio, czyli mocno mieszane, a fabuła rzeczywiście dość szybko posuwa się do przodu, bo jeszcze przed openingiem dowiemy się, że napastnicy poruszający się w Stasis to członkowie jakiejś sekty – a niedługo później, że jej przywódcom, jak to zwykle w sektach bywa, przyświeca zgoła inny cel niż ten wmawiany szarym szeregowcom. A potrzebują do tego kamienia dziadka Yukawy… Pojawia się też nowa postać, prawdopodobnie z własnymi planami.

Dziadek, używając swojej wyjątkowej mocy, ucieka wraz z Juri z bezpośredniego zasięgu napastników i podczas kolejnego spaceru po zamarłym mieście wyjaśnia, że o ile Tsubasa i Makoto jako zastygli w czasie są raczej bezpieczni, bo chroni ich monstrualna istota, której krwawej interwencji oboje byli przed chwilą świadkami, o tyle teraz ratunek należy się Takafumiemu, którego ta ochrona nie obejmuje. A oni sami muszą postępować ostrożnie, bo nie wiadomo do końca, jakie zasady panują w Stasis, a ich złamanie skutkuje pojawieniem się monstrum. Dziadek planuje więc wyrwać syna z rąk przeciwników i zakończyć zaklęcie, a potem rzucić je ponownie, by znaleźć się w innej wersji Stasis i odzyskać z kolei wnuka i prawnuka, co obrazowo tłumaczy metafora kliszy filmowej.

Wysławszy Juri do domu po kamień, senior Yukawa wkrada się do kwatery sekty, gdzie został przetransportowany Takafumi (Tsubasa i Makoto zostali porzuceni jako niepotrzebni, ale za plecami wszystkich graczy nastąpiły w ich sytuacji pewne istotne zmiany), i na miejscu orientuje się, że atak na członków jego rodziny nie był przypadkowy. Najwyraźniej byli od dłuższego czasu śledzeni, a celem napastników zdaje się być właśnie jego kamień. Co oznacza, że w tym momencie to Juri grozi największe niebezpieczeństwo. I rzeczywiście…

 

Ogląda mi się to jakoś ciężko. Może ma to związek z burą kolorystyką i ogólnie nie za cudowną, oszczędnościową grafiką – postaci są po prostu brzydkie, z bardzo ubogą mimiką, często się krzywią, a tła straszą pustką albo są ciemnawe i naprawdę nie bardzo jest z czego sensowne zrzutki zrobić – a może po prostu z przyciężkawym klimatem. To na szczęście bardzo pojemne słowo, a ja nie do końca umiem sprecyzować, co mi przeszkadza w tym anime. Chyba, nomen omen, jakaś statyczność postaci, ich sposób reagowania na to, co się dzieje, zwłaszcza niemal zerowy poziom zdziwienia wydarzeniami (pomijając może jednego z szarych członków sekty). Wszyscy sprawiają wrażenie kukiełek, ich emocje są dziwnie stłumione, może sztuczne, a właściwie nieistniejące. Słowem, nie mogę się wczuć w to anime, wbrew intrygującemu konceptowi jest mi ono zupełnie obojętne…

Leave a comment for: "Kokkoku – odcinek 2"