Miira no Kaikata – odcinek 1

Sora Kashiwagi to rozgarnięty i wyjątkowo samodzielny nastolatek, do czego poniekąd zmusiło go życie. Otóż ojciec chłopaka, awanturnik i poszukiwacz przygód, większość czasu spędza, podróżując po całym świecie, więc Sora musi radzić sobie sam. W każdym razie chłopak nie wygląda na niezadowolonego z tego powodu, problemem okazują się za to prezenty, jakie tata przysyła od czasu do czasu synowi. Ponieważ pan Kashiwagi wiedzie niesamowity żywot, żadne pocztówki czy bibeloty nie wchodzą w grę, za to pokaźnych rozmiarów trumna już jak najbardziej. Biednemu Sorze na samą myśl o tym, co może być w środku, robi się słabo – jego samopoczucie pogarsza się jeszcze bardziej, gdy w liście dołączonym do wspomnianej trumny ukochany tatuś wyjaśnia, że oto właśnie sprezentował latorośli mumię! A jako że bohater nie kwapi się, by zajrzeć do środka, mumia otwiera sobie sama… I tu następuje chwila konsternacji, bo chociaż chłopak spodziewa się morderczego monstrum, rzeczona mumia okazuje się malutka i co tu dużo mówić, przeurocza. Nie powinno więc nikogo dziwić, że zamiast odesłać dziwną istotę do Egiptu, Sora ostatecznie postanawia ją przygarnąć.

 

 

Ale na czym w ogóle polega opieka nad mumią? Tego właśnie dowiecie się z pierwszego odcinka, w którym bohater metodą prób i błędów sprawdza czy można trzymać w domu jednocześnie psa i mumię, co jedzą zabandażowane istoty z Egiptu i czy powinno się je kąpać. Poznacie także szkolnego kolegę Sory, który podobnie jak ja zastanawia się, co Mii-kun (bo tak zwie się nasza martwa maskotka) skrywa pod bandażami. Podsumowując, anime zapowiada się absolutnie przesympatycznie i zabawnie, acz nie jest to typ szalonej komedii pełnej gagów, a raczej stonowanej i wyjątkowo ciepłej humorystycznej opowiastki. Jak już wspomniałam Mii-kun to kulający się na krótkich nóżkach, bardzo wrażliwy słodziak i zwyczajnie nie da się go nie lubić. Zresztą główny bohater też punktuje pozbieraniem i zimną krwią.

 

Największą wadą anime z pewnością jest oprawa wizualna, czyli bieda z nędzą w pięciu kolorach na krzyż. Toporne to wszystko i tak ubogie w detal, że aż oczy krwawią. Inna sprawa, że widziałam już dużo gorsze serie, a ta przynajmniej niczego nie udaje i w sumie słabiutka grafika nie przeszkadza jakoś specjalnie w seansie. Animacja daje radę, a słodkość mumii skutecznie odwraca uwagę od finansowych niedoborów, muzycznych także, bo ścieżka dźwiękowa również nie należy do szczególnie udanych.

Zdecydowanie warto dać szansę Miira no Kaikata – pomysł wydaje się strzałem w dziesiątkę, Mii-kun jest rozkoszny i stanowi wyjątkowo udany zamiennik dla wszystkich maluchów przewijających się ostatnio w anime, a i Sora świetnie sprawdza się w roli głównego bohatera. Rozczulające to, wesołe i cieplutkie, czego chcieć więcej od serii na zimowe wieczory?

Leave a comment for: "Miira no Kaikata – odcinek 1"