Tokyo Ghoul:re – odcinek 1

Od wydarzeń z poprzedniej serii minęło już kilka lat i choć konflikt między BSG a ghulami przycichł, to organizacja nie ustaje w wysiłkach, by pozbyć się wszystkich krwiożerczych kanibali. W celu skuteczniejszej walki z potworami w ludzkiej skórze Biuro postanowiło zaryzykować i stworzyło eksperymentalny oddział hybryd, które używają broni dostępnej innym członkom organizacji, ale w przeciwieństwie do pozostałych dysponują również tzw. kagune – organem, przy pomocy którego polują ghule. Opiekę nad świeżo upieczonymi agentami powierzono równie młodemu, ale niezwykle utalentowanemu Haise Sasakiemu, nad którego postępami z kolei czuwają Akira Mado i sam Kishou Arima – postaci znane już z poprzedniej serii.

Cóż, podejrzewam, że większość osób, które obejrzały pierwsze dwie serie anime i nie mogły się doczekać ciągu dalszego, zdążyła już sięgnąć po mangę, a ta dość szybko odpowiada na kluczowe pytanie: co się stało z Kanekim? Odpowiedź jest raczej oczywista, ale jeśli są wśród czytelników osoby, które jeszcze nie wiedzą, to nie zamierzam psuć im niespodzianki, jaką przeżyją podczas lektury. Lektury? Tak, dobrze przeczytaliście, bo pierwszy odcinek pokazuje jasno, że nie warto tej ekranizacji tykać nawet długim kijem. Już w zapowiedzi sezonu pisałam o swoich obawach w związku z tym serialem i muszę stwierdzić, że nie jestem w ogóle zaskoczona tym, co zobaczyłam… Znaczy, gdzieś tam do samego seansu tliła się jakaś nadzieja, że tym razem będzie lepiej. Ale cóż, nadzieja matką głupich.

Twórcy wzięli na warsztat pierwsze sześć(!) rozdziałów mangi, wypatroszyli je ze wszystkich niuansów i odpowiednio podanych szczegółów, a z resztek stworzyli scenariusz tego odcinka, który skacze od sceny do sceny bez jakichkolwiek przejść i potrzebnych informacji. Akcja niestety nie płynie gładko, tylko jest bezlitośnie ciągnięta po żwirze przez ekipę, która podobnie jak poprzednia, najwyraźniej znowu ma zbyt wiele materiału i zdecydowanie za mało czasu ekranowego… Zatrudnienie tego samego scenarzysty, co poprzednio, to bardzo efektowny strzał w stopę i te dwadzieścia kilka minut jasno pokazuje, dlaczego. Teoretycznie można tu wyróżnić ciąg przyczynowo-skutkowy, ale wiele detali zostało już na tym etapie pominiętych, czy to ze względu na brak czasu, czy z powodu cenzury, czy zwykłego widzimisię twórców. Jeszcze przed seansem zastanawiałam się, jak zamierzają wybrnąć z bagna, w którym ugrzęzła poprzedniczka, ale wszystko wskazuje na to, że bez jakichkolwiek skrupułów postanowili przywiązać fabule do szyi kamień, by pomóc jej szybciej zatonąć.

Technicznie jest… tak sobie, bo widać, że seria bardzo oszczędza – tła i kolorystyka są niezłe, choć kreska średnio przypomina oryginał, ale sporo tu statycznych ujęć, a animacja scen, które teoretycznie miały być dynamiczne, zdecydowanie nie spełnia swojego zadania. Ścieżka dźwiękowa jest niezła, ale nieszczególnie słyszalna, a piosenki towarzyszące serii… Ech, jeśli ktoś liczył na powtórkę czegoś na poziomie Unravel czy Kisetsu wa Tsugitsugi Shindeiku, to lepiej, żeby założył stopery… znaczy, niewykluczone, że komuś opening i ending przypadną do gustu, ale ja do tych osób zdecydowanie nie należę.

Nie mam pojęcia, co będzie dalej, ale coś mi mówi, iż z posklejanych naprędce wątków nie wyjdzie nic sensownego i tak po raz trzeci studio Pierrot wyrządzi panu Ishidzie sporą krzywdę. Taka szkoda.

Bieg z przeszkodami TG:re czas zacząć…

Leave a comment for: "Tokyo Ghoul:re – odcinek 1"