Hataraku Saibou – odcinek 3

Cudo, po prostu cudo – pomyślałam po upływie pierwszych kilku minut, gdy zaczął się opening. Cudo – w przerwie na reklamy. I po zakończeniu odcinka. I po zobaczeniu zapowiedzi następnego, o zatruciu pokarmowym… W dodatku, może wstyd się przyznać, ale chyba po raz pierwszy w życiu, włączając czasy szkolne, naprawdę rozumiem, na czym polega różnica między bakteriami i wirusami, i zawdzięczam to tej nietypowej animce. A jeszcze wiedzę tę opakowano w solidną porcję dobrej zabawy – no po prostu cudo!

A zatem nasz organizm atakuje wirus grypy, konkretnie B (czyli nie jest najgorzej, pomęczymy się jakiś tydzień). Wykorzystuje on nasze własne komórki, by się mnożyć, przekształcając je przy tym w… zombi! Tak, mamy do czynienia z atakiem zombi! (cuuudo). W walkę z nimi zaangażowane są wszystkie organy – mamy rzut oka na wyrzutnię apsików, żołądek (czyli fabrykę kanapek!), system regulacji potu… Ale najważniejszą rolę odgrywa oczywiście system immunologiczny, dzięki czemu poznajemy kolejne jego elementy. (Tu ursa musi skorzystać z pomocy wujka Google’a, żeby wszystko dobrze – okej, jako tako – przetłumaczyć, ale do cieszenia się seansem nie jest moim zdaniem niezbędna natychmiastowa wiedza, jak nazywają się po polsku poszczególne rodzaje białych krwinek).

 

Rzecz jasna, nie obejdzie się bez mojego ulubionego Leukocytu 1146, ale tym razem na pierwszym planie zobaczymy debiutującego w roli zabójcy wszelkich czarnych charakterów Dziewiczego Limfocyta T – nic dziwnego, że początkowo chłopak trzęsie się ze strachu i podaje tyły, przerażony zarówno hordami komórkowych zombi, jak i wizją drwin sempajów. Ale za to kiedy zostanie aktywowany przez anielsko wyrozumiałą Komórkę Dendrytyczną i do wtóru równie anielskich pień (cuuudo) przekształci się w Limfocyta-Herkulesa (no dobra, to nie jest naukowa nazwa, w przeciwieństwie do poprzedniej, ale nie jestem do końca pewna, o którym z wielu rodzajów limfocytów mówimy – chyba tym podstawowym, podczas gdy reszta czarnej brygady to prawdopodobnie limfocyty NKT, czyli „urodzeni zabójcy”, wujek Google udziela zbyt szczegółowych odpowiedzi i się gubię) – no to czapki z głów, panie i panowie!

Oprócz niego wielkie wejście mają makrofagi, czyli powabne panny w strojach pokojówek i z wielkogabarytową bronią ręczną, zbierające informacje o zagrożeniu i przekazujące je (tzn. „prezentujące antygeny limfocytom T pamięci immunologicznej”) do punktu dowodzenia obroną w „domku na drzewie”, czyli do komórek dendrytycznych; jak mieliśmy się okazję przekonać, komórki dendrytyczne „odgrywają podstawową rolę w pobudzaniu limfocytów T, zwłaszcza dziewiczych”. Ponadto małą rólkę dostał też Limfocyt B z wyrzutnią przeciwciał, Limfocyt Th oraz komórka pamięci immunologicznej (chyba rodzaj makrofagu, ale naprawdę już się pogubiłam). Nasza urocza Erytrocytka tylko mignęła, ale tyle się działo, że właściwie mi jej nie brakowało…

Podsumowując, seria nie tylko ma bardzo fajny i oryginalny pomysł na siebie, ale też wykonanie tego pomysłu cechują wdzięk, werwa i humor, a także całkiem niezła oprawa techniczna oraz muzyczna. Jestem już nie tyle zaskoczona, ile zauroczona i wręcz wzięta przebojem – niniejszym Hataraku Saibou wyrasta na mój numer jeden sezonu lato 2018 i serdecznie zachęcam wszystkich czytających te słowa, by – jeśli oczywiście jeszcze tego nie zrobili – koniecznie zapoznali się z tą cudną serią.

Leave a comment for: "Hataraku Saibou – odcinek 3"