Island – odcinek 1

Młody mężczyzna budzi się na plaży, pozbawiony całego ubrania i większości wspomnień. Wie tylko, że przybył z przyszłości i ma coś do zrobienia – zdaje się, uratować świat? Policjant na posterunku, na który rzeczony nagus trafia (zgłoszony przez mocno zaszokowaną nieoczekiwanym spotkaniem pannę Karen), przyjmuje to z obojętną wyrozumiałością, szczególnie że cała sprawa niedługo ma przestać być jego problemem. Ponieważ wyspa Urashima praktycznie nie utrzymuje kontaktu ze stałym lądem, nieproszeni przybysze są niezwłocznie odstawiani z niej jedną z nielicznych łodzi, jakie tu pozostały. Jednakże bohater nie ma zamiaru opuszczać wyspy, zaś splot wydarzeń podsuwa mu imię – Setsuna – oraz dziewczynę imieniem Rinnę, mieszkającą wraz z matką w ogromnej posiadłości i poszukującą nowej gosposi. Dzięki temu Setsuna ma powód, by pozostać, a do kompletu poznaje jeszcze Sarę, kapłankę z lokalnej świątyni. Przystojny chłopak, trzy urocze dziewczyny… I aż za dużo sugestii, że nic tutaj nie będzie takie, jak się w pierwszej chwili wydaje.

 

 

Zajawkowanie tego rodzaju serii, które opierają się na powoli odkrywanej przez bohaterów tajemnicy, to robota bardzo niewdzięczna. Po pierwszym odcinku praktycznie nic jeszcze nie wiadomo – i o to chodzi, bo takie opowieści nie wykładają od razu wszystkich kart. Dlatego można wnioskować tylko po poszlakach. Te zaś wskazują, że może – ale tylko może – dostaniemy przyzwoitą serię. Grisaia no Kajitsu, czyli adaptacja innej gry studia Front Wing, nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia – zawiązanie fabuły było przekombinowane do granic sztuczności, zaś wpychany garściami fanserwis raczej przeszkadzał w kreowaniu klimatu niż ekscytował.

Na tym tle Island wypada o wiele lepiej. Powiedzmy szczerze: widać tu aż za dobrze pewną teatralność i sztuczność, od dziewcząt o nadmiernie podkreślonych cechach charakterystycznych po liczbę zbiegów okoliczności pozwalających skierować fabułę na właściwe tory. Na to jednak da się przymknąć oko, jeśli seria będzie czymś nadrabiać – historią albo klimatem. O historii się na razie nie wypowiem, ale na klimat są spore szanse – puste, skąpane w słońcu pejzaże sprawiają duszne wrażenie, zaś powracające do Setsuny urywki wspomnień(?) składają się na obraz niepokojący. Tylko w tych urywkach pojawiają się zresztą podteksty seksualne, co zdecydowanie służy fabule, bo czego by nie mówić, mrok i majtki to nie jest zwykle dobre połączenie.

Pod względem wizualnym Island kojarzy się ze starszymi o co najmniej dekadę produkcjami, głównie ze względu na projekty postaci i gruby czarny kontur w niektórych scenach, obecnie już nie tak często spotykany. Tak jak wspomniałam, pejzaże są puste i nieruchome, ale można to uznać za efekt zamierzony. Warto jednak zwrócić uwagę, że są dość szczegółowe (zwłaszcza wnętrza). Animacja wydaje się raczej oszczędna, za to udało się uniknąć deformacji i wyraźnie widocznych błędów. Do tego na pochwałę zasługuje operowanie światłem i kadrowanie – ktokolwiek się tym zajmuje, wie, co robi.

Dziesięć lat temu Island zostałoby uznane za próbę odcinania kuponów od popularności Higurashi no Naku Koro ni. Odizolowana społeczność skrywająca tajemnicę, pozornie beztroskie, ale także kryjące sekrety dziewczęta, chłopak-przybysz z zewnątrz i aluzje do przemocy i tragedii, czających się na wyciągnięcie ręki… Ale mamy rok 2018, adaptacje visual novel to gatunek chwilowo zagrożony wymarciem, więc na tle kolejnych „isekajowych” adaptacji light novel to anime prezentuje się nawet oryginalnie. Następne dwa odcinki powinny pokazać, na ile jego twórcy poradzą sobie z przykrawaniem obszernego scenariusza gry (na której przejście potrzeba kilkudziesięciu godzin) do potrzeb dwunastoodcinkowej serii telewizyjnej.

Leave a comment for: "Island – odcinek 1"