Phantom in the Twilight – odcinek 1

Ku swemu zdumieniu pomyślałam w pewnej chwili (w jakichś trzech czwartych odcinka), że to nawet niegłupie jest i zabawne, kiedy główna bohaterka i bisz nr 1 (w kolejności pojawiania się) zaczęli się zachowywać jak na reverse harem przystało, czyli głupio i sztucznie. Ale przynajmniej nie miało to związku z błyskawicznym zakochaniem się jednego w drugim…

Po kolei (chociaż odcinek zawiera mały zawijas w chronologii, co jest nawet fajnym i udanym zabiegiem): Baileu Ton (rezolutna i odważna, ale przy tym lekkomyślna) wraz z przyjaciółką Shinyao (zorganizowana, ale nieśmiała) przybywa do wymarzonego Londynu, ukochanego miasta jej prababki, Raijin, by się uczyć (i ewidentnie wyrwać na wolność od konwenansów środowiska). Zmierzając na stancję, zostają nagle pozbawione bagażu i cennych rzeczy. Ton bez namysłu rzuca się w pogoń, a kiedy w chińskiej dzielnicy traci napastnika z oczu (zresztą był dziwnie rozmyty i niewyraźny), ot tak sobie rysuje na kartce papieru zaklęcie tropiące zostawione rodzinie przez prababkę. Zaklęcie doprowadza ją do kawiarni, w której dziewczyna przechodzi, nawet tego nie zauważając, na drugą stronę lustra… a tam czeka już kilku przystojnych panów, by oddać jej stosowny hołd jako prawnuczce założycielki tego miejsca.

 

Ekhem, w sumie brzmi to gorzej, niż się oglądało, bo do połowy odcinka było nawet dość poskładane. Dalej, rzecz jasna, panowie, zaprezentowawszy odpowiednie cechy charakteru, rzucili się w pościg, a Ton oczywiście za nimi (po drodze spotkała jeszcze jednego, może nie do końca bisza, ale za TYM głosem ja też bym poszła bez większego namysłu…). W rezultacie stała się świadkiem odkrycia jamy goblinów-złodziei, z którymi poradzili sobie Luke i jej rodak Taryou metodami ręcznymi (czyli odpowiednio wilczymi pazurami i przerośniętym kałasznikowem, albo i cekaemem, wyciągniętym z powietrza), podczas gdy Vlad udał się na poszukiwanie bossa – a Ton oczywiście za nim…

 

Tu właśnie zrobiło się (naprawdę) głupio, bo dziewczyna zamieniła odwagę w durnotę, rzucając się wampirowi (no nie mówicie, że to jakieś zaskoczenie jest!) „na ratunek”. Znów nie bardzo wiedząc, co czyni, użyła mocy wiązania istot nadprzyrodzonych, którą niegdyś dysponowała jej prababka, w czym pomógł jej odziedziczony po niej pierścień. Vlad odwdzięczył się wymazaniem jej pamięci o zdarzeniach tej nocy i byłby to koniec serii (ahahaha), gdyby nie fakt, że dotarłszy w końcu rankiem na stancję, Ton słyszy tylko przeraźliwy krzyk porwanej właśnie Shinyao… (to już po napisach końcowych).

 

Działo się dużo, więc przedstawienie bohaterów siłą rzeczy było pospieszne i stąd momentami nieco sztuczne, ale oni sami na razie nie wypadają najgorzej, może z wyjątkiem Vlada, chyba że ta jego gestykulacja bitewna rodem z magical girls, w połączeniu z lekko staroświecką manierą mówienia (ma się te ponad sto lat) miała być zabawna (bo była, tylko nie wiem, czy celowo). Oczywiście, jest na co popatrzeć, a nawet bardziej kogo posłuchać, bo panowie mówią głosami miodopłynnymi, więc czego nie dowyglądają, to dopowiedzą, a ja liczę na częste występy czarnego charakteru w monoklu.

Oglądało się to wszystko całkiem przyjemnie także z tego powodu, że jest nieźle zrobione graficznie, to znaczy tła są przyzwoite, nawet jeśli komputerowe, postaci nieźle się ruszają, nie oszczędzając sił własnych i animatorów, i nawet jeśli wyłapałam trochę skrzywień twarzy czy uproszczeń, to bardziej widoczne były podczas łapania zrzutek niż w trakcie samego seansu, w którym wcale nie przeszkadzały. A w lesie w nocy JEST ciemno, więc się nie czepiam. Na końcu mamy jeszcze zabawny dodatek w wersji SD, w którym postaci mają się przedstawiać, i ujął mnie autoironiczny humor zaprezentowany przez Shinyao. Chińszczyzną na na razie jedzie najbardziej w imionach i wyglądzie bisza nr 3, Taryou. Na razie jestem na tak bardziej niż przy którymkolwiek reverse haremie, jaki do tej pory zajawkowałam.

Leave a comment for: "Phantom in the Twilight – odcinek 1"