Bakumatsu ~Ren’ai Bakumatsu Kareshi Garden~ – odcinek 2

Ku memu niejakiemu zaskoczeniu Sanada Yukimura, bo to on paradował konno po korytarzach zamku, nie wdał się w walkę z Takasugim, tylko zaprowadził go wprost do nowego szoguna, jako że ten życzył sobie najwyraźniej oświecić narwanego samuraja, a przy okazji widzów, co do sytuacji. Ta zaś jest taka, że zabandażowany (prawie jak Makoto Shishio z Kenshina, hueh, hueh) Mugensai ma w ręce ów magiczny (?) chronometr i nie zawaha się go użyć. Celem jest „pokazanie innym krajom potęgi Japonii”, bezpośrednim narzędziem do tegoż armada zeppelinów (i pewnie inne sztuczki podpatrzone tu i tam w przyszłości), budowanych z bezlitosnym wykorzystaniem biednego i uciśnionego ludu, co oczywiście nie podoba się Takasugiemu. Ale Mugensai przy okazji zdobywania wiedzy technicznej posiadł też wspaniałe umiejętności w dziedzinie sztuk walki, więc młodszy wojownik co i rusz ląduje na tyłku niczym początkujący w kendo. Nawet sabotaż z wykorzystaniem wybuchowych właściwości wodoru mu nie wychodzi, bo Mugensaiowi wystarczy tylko wcisnąć jeden przycisk na chronometrze…

 

 

Równocześnie obserwujemy inny wątek – okazuje się, że przejście Shinsengumi pod nową władzę nie było jednomyślne, bo shinobi Yamazaki Susumu pozostał wierny ostatniemu Tokugawie. Kiedy więc dosłownie z nieba spadają mu dwie małe shinobi, by zaprowadzić go do wnętrza twierdzy, gdzie uwięziony jest Yoshinobu-sama, rusza natychmiast. Akcja się udaje, i mimo że nie docierają do również uwięzionego cesarza, wydostają się z zamku. Na przedpolu dopada ich, a jakże, Yukimura, od trzystu lat żywiący zapiekłą nienawiść do Tokugawów, ale jako że nie jest biszem jak reszta, oczywiście przegrywa z Yoshinobu, biszem jak ta lala. Przy okazji, wedle jego słów, takich jak on powinniśmy się spodziewać jeszcze jedenastu.

 

 

Próbę zrobienia czegoś, konkretnie uratowania Takasugiego (tylko nie wiem po co, bo nawet wybuch iluś hektolitrów wodoru nad głową mu nie zaszkodził), podejmują także Katsura Kogorou i Sakamoto Ryouma, ale kończy się na przemierzeniu paru zaułków – na więcej bohaterstwa nie starczyło w odcinku czasu. Dowiedzieliśmy się natomiast, że Katsura jest kolejnym po Mugensaiu i Shinsaku „podróżnikiem w czasie”, czyli kimś, kto zdaje sobie sprawę z zachodzących zmian w historii.

Wygląda na to, że prawie wszystkie ważniejsze figury mamy już rozstawione (no, jeszcze tajemniczy bisz z krypty został) i po obejrzeniu tego odcinka powiedziałam do siebie: aha, to będzie taka seria. To znaczy taka, w której główny bohater, czyli, jak mniemam, Shinsaku, jako najbardziej narwany i rozkrzyczany, przeżyje wszystko bez jednego zadrapania i nadal będzie gadał rozmaite głupoty, niewarte zwracania uwagi, prezentując swoją szlachetność na równi z urodą, a główny zły będzie demonstrował swoje zamiary i śmiał się z prób ich udaremnienia. Aż zostaną udaremnione, oczywiście. Głupie to jest rzecz jasna i schematyczne, pełne mniejszych i większych absurdów oraz szczęśliwych trafów, a dziur logicznych zawiera tyle, że przebić je mogą łączną powierzchnią tylko wiejące pustką tła, ale na razie jest to głupota lekka i w miarę bezbolesna. Może nawet ma w sobie coś budzącego lekki sentyment za czasami, kiedy człowiek miał naście lat i na takie rzeczy jak logika czy puste tła w chińskiej bajce nie zwracał uwagi…

Niezmiennie i niezwykle podoba mi się malowany zamek, a poza tym opaska Mugensaia i piosenka do napisów końcowych. Opening też ujdzie, podobnie jak animacja w odcinku (chociaż niejaka krzywda spotkała pod tym względem Shinsengumi, vide zrzutka). Warto może jeszcze wspomnieć, że panowie mają na włosach refleksy ze znakami klanowymi. Taka to właśnie seria…

Leave a comment for: "Bakumatsu ~Ren’ai Bakumatsu Kareshi Garden~ – odcinek 2"