Dakaretai Otoko 1-i ni Odosarete Imasu – odcinek 2

Romans między Takato a Juntą kwitnie w najlepsze. Konkretniej rzecz biorąc młodszy z mężczyzn robi co mu się żywnie podoba, zarówno w pracy, jak i poza nią. A Takato niby narzeka, niby się opiera, ale jednak nieszczególnie intensywnie. Można wręcz rzec, że powoli zaczyna się przyzwyczajać do nowej sytuacji. Nie jest to jeszcze miłość, ale widać już początki zauroczenia.

Dla pozostałych osób zatrudnionych przy produkcji filmu relacja między oboma mężczyznami wygląda na zwykłe przyjacielskie stosunki. Natomiast fascynacja Junty, którą co krok okazuje, wydaje się im czymś całkowicie naturalnym, traktują ją bowiem jako podziw dla bardziej doświadczonego kolegi po fachu. Gdyby tylko znali prawdę o tym, co panowie wyprawiają potem w zaciszu mieszkania jednego z nich…

Wszystko wydaje się iść (powiedzmy) gładko, aż pewnego dnia Junta niespodziewanie zaczyna ignorować Takato. Ten początkowo udaje, że cieszy go taki obrót spraw, faktycznie wszakże aż go skręca z ciekawości, a po trochu też… z tęsknoty. Nawet przed sobą samym nie chce się przyznać, że okazywana mu przez Juntę adoracja nie tylko mu nie przeszkadza, ale wręcz go cieszy. Ostatecznie skrywane uczucia biorą górę nad zdrowym rozsądkiem a jak to się może zakończyć, to już wszyscy wiemy.

W drugim odcinku  nadal przeważa raczej słodko-słodki klimat, który miejscami bywa wręcz lekko mdlący. Wszelkie momenty zbliżeń między bohaterami zostały tak wyreżyserowane, by nawet przez chwilę nie nadać im chociażby pozorów gwałtu. Z jednej strony można powiedzieć, że to dobrze, skoro postarano się nieco wygładzić tę historię i pozbawić ją najbardziej patologicznych wątków. Jednakże gdzieś w tym wszystkim zatraciła się cała pikanteria, znana z mangowego pierwowzoru, i obawiam się, że fanki mangi mogą nie być tym usatysfakcjonowane. A co z resztą? Cóż, jeśli komuś wystarczy sam fakt, że będziemy mieli do czynienia z pełnoprawnym romansem shounen-ai, z wyznaniami miłości i scenami seksu (nawet jeśli tylko delikatnie zaakcentowanymi, bez pokazania szczegółów), to pewnie spodoba mu się to, co zobaczy na ekranie. Ostatecznie nie jest to takie złe, jeśli się przymknie oko na nieco lukrową otoczkę , zwłaszcza w wiadomych momentach.

Swoją drogą nie wspomniałam do tej pory o tym, jak prezentuje się oprawa graficzna tego tytułu. A przecież jest to rzecz mocno drażliwa, jeśli chodzi o adaptacje mang yaoi i shounen-ai, bo jakoś do tej pory nie miały one szczególnego szczęścia do poziomu grafiki. Również tutaj jest raczej średnio, aczkolwiek twórcom należy się niewątpliwa pochwała za bardzo ładne zaadaptowanie projektów postaci. W mandze często rzucały się w oczy nienaturalne dysproporcje w sylwetkach obu bohaterów, tutaj jakoś to wyrównano. Wyjątkowo to, co widzimy w anime, podoba mi się bardziej, niż pierwowzór (nie licząc może kreskowanych szyj). Inna sprawa, że jakichś specjalnych okazji do podziwiania obu panów nie będziemy mieli. W tym odcinku najwięcej mogliśmy się naoglądać ich… nagich torsów (specjalnie dla was postanowiłam zatrzymać tę chwilę na zrzutkach, bo trzeba przyznać, że jest to na swój sposób fascynujące). Więcej nie będzie nam dane zobaczyć, trzeba więc się cieszyć tym, co dają.

Nie mogę powiedzieć, bym była szczególnie zawiedziona tym, co do tej pory tu zobaczyłam, ale to dlatego, że na wiele nie liczyłam. Jasno już widać, że manga swoje, a anime swoje i nie ma co liczyć tu na ten pikantny klimat, którym charakteryzuje się pierwowzór. Chociażby Junta jest bardziej rozkoszny, niż niepokojący ze swoją zaborczością i nawet potrafię sobie wyobrazić, że dla kogoś jego zachowanie będzie słodkie. Poważna historia miłosna i tak z tego nie będzie, więc co to szkodzi. W końcu hej – słodkie i naiwne romansidła też są potrzebne, a co!

Leave a comment for: "Dakaretai Otoko 1-i ni Odosarete Imasu – odcinek 2"