Ingress the Animation – odcinek 1

Przyznam, że w trakcie przygotowywania zapowiedzi nie doczytałam dokładnie informacji na temat pierwowzoru tej serii, bo Ingress to może i gra mobilna, ale korzystająca z tego samego rozwiązania, co Pokemon Go, i w dodatku starsza, choć jak, widać znacznie mniej popularna. Tak czy siak na bieżący rok zaplanowano jej nową (odświeżoną?) wersję, którą jakoś trzeba było zareklamować. No i mamy anime. Finansowane przez Netflix. Ponoć już w listopadzie dostępne poza Japonią na tejże platformie. Ponoć w całości.

Zarys fabuły sugeruje, że mamy do czynienia z thrillerem fantastyczno-naukowym, który powinien zainteresować miłośników dzieł o teoriach spiskowych, bo historia opowiada o tajemniczej materii (nazwanej XM), rzekomo wpływającej na działanie ludzkiego mózgu. Jej istnienie odkryto w 2013 roku, a w odkrycie zamieszany jest CERN i mnóstwo szemranych organizacji z całego świata, które podzieliły się na dwie frakcje – Oświeconych (zwolenników XM) i Opór (jak nazwa wskazuje, przeciwników wykorzystania tajemniczej materii). W samym centrum zamieszania jest młodziutka badaczka z instytutu Hulong, Sarah Coppola, oraz Makoto Midorikawa, obdarzony umiejętnością odczytywania wspomnień z przedmiotów tokijski policjant. A, no i jeszcze gość w garniturze, który zachowuje się jak 007 i ściga powyższą dwójkę.

Zaczynamy od wybuchu w Tokio, który przeżyła jedynie Sarah, śledztwa policyjnego, przejęcia rzeczonego śledztwa przez ludzi z Hulong i tajemniczego ktosia, który przy pomocy komputera i mobilnej aplikacji wciąga ciekawskiego Makoto w całą intrygę… Cóż, sporo tu tajemnic i cała sprawa śmierdzi na kilometr, ale główny bohater wydaje się tak pozbawiony instynktu samozachowawczego, że bez zastanowienia wtyka nos w nie dość, że nie swoje, to jeszcze bardzo podejrzane i niebezpieczne sprawy. Ale przynajmniej jest tego świadomy, bo na pytanie bohaterki, czemu ją ratuje, odpowiada, że właściwie to nie ma pojęcia. Gdyby tylko jeszcze zatrzymał się na chwilę i pomyślał, że bieganie po całym mieście z kimś w koszuli szpitalnej może zwrócić czyjąś uwagę… Ale nie, bo wszystkie ulice są praktycznie puste i tylko jedna osoba zdaje się ich ścigać. A w miejscu, gdzie teoretycznie trzyma się kluczowego dla sprawy świadka, z ochroną radzi sobie jeden człowiek, a kamer jakoś nie zauważyłam. Powiem tak, to mogłaby być całkiem niezła seria, gdyby już na samym początku nie wykładała się na rzeczach elementarnych. Cała jej tajemniczość robi zaś wrażenie pretensjonalnego bełkotu. No i ta teatralność plus natchnione monologi w najmniej odpowiednich momentach… I to CGI… znaczy, no dobra, pewnie bywa gorzej, ale do ładnych tego anime raczej nie możemy zaliczyć. Na pewno ciekawą alternatywą dla zwyczajowego j-popu/rocka jest wykorzystanie piosenek zagranicznych (w tym przypadku grupy Alt-J), które są klimatyczne, za to średnio pasują do anime. I wiecie co? Bardziej zaintrygował mnie sam ending z masą różnych, mniej lub bardziej przypadkowych(?) zdjęć, pośród których znajdziemy m.in. coś takiego.

Leave a comment for: "Ingress the Animation – odcinek 1"