Kaze ga Tsuyoku Fuite Iru – odcinek 1

Co ja mogę napisać po pierwszym odcinku… no zakochałam się. Zakochałam się w pięknych nocnych widokach miasta i sączącej się na drugim planie muzyce – spokojnej, wibrującej i perfekcyjnie współgrającej z obrazem. Powoli zakochuję się także w bohaterach, z Haijim Kiyose na czele, choć na razie wszystko wskazuje na to, że będzie on grał raczej drugie skrzypce.

Rzeczony Haiji, student czwartego roku literatury na uniwersytecie Kansei, pewnego pięknego wieczora wpada na chłopaka, który biegnie, jakby gonili go wszyscy diabli. Tajemniczy chłopak zwie się Kakeru Kurahara i chwilowo nie ma gdzie mieszkać, więc Kiyose proponuje mu pokój na stancji, gdzie sam jest zakwaterowany. No człowiek o złotym sercu, samo ciśnie się na usta. Otóż nie – Kiyose, który wygląda jak nieślubne dziecko Oikawy i Sawamury z Haikyuu!!, jest człowiekiem złym, przebiegłym i mrocznym. Dzięki dziesiątemu mieszkańcowi może wprowadzić w życie swój niecny plan, ale spokojnie, bynajmniej nie wiąże się on z żadną krwawą ofiarą (prawie). Mimo to, w nieświadomych niczego pozostałych lokatorach wizja przedstawiona przez Haijiego wzbudza pewne przerażenie…

 

 

To naprawdę był świetny, doskonale zakomponowany początek, zachęcający do oczekiwania na ciąg dalszy. Na razie anime zapowiada się na solidne połączenie sportówki z okruchami życia, kładące spory nacisk na rozwój i relacje bohaterów. Panowie są sympatyczni i bardzo różni, i dla odmiany wcale nie mają ochoty zdobywać pucharów, a nawet się spocić. Oprócz podstępnego Haijiego i nieco wycofanego Kakeru (który na razie trochę za bardzo przypomina mi Kageyamę z wspomnianego już Haikyuu!!) mamy też rozbrykanych bliźniaków, wiecznego studenta, urodzonego prawnika oraz jeszcze kilku indywidualistów. Cóż, panowie jak to normalni studenci, większość czasu spędzają na imprezowaniu i ogólnie korzystaniu z życia, acz nie aż w takim stopniu, jak wyluzowana ekipa z Grand Blue. W sensie, mimo wszystko widać, że chociaż w pierwszym odcinku nie zabrakło sporej porcji humoru, czeka nas także trochę poważniejszych momentów.

Nie chciałabym się jakoś specjalnie rozpisywać, bo dwadzieścia minut to zaledwie wprowadzenie – niezwykle udane, ale jeszcze nie przesądzające o niczym. Nie było fajerwerków, ujął mnie przede wszystkim nastrój i charaktery postaci. Urzekła mnie także oprawa audiowizualna, solidna, dynamiczna i dopracowana, ale pozbawiona cukierkowatości. Ot, seria sportowa w nieco dojrzalszym wydaniu, zdecydowanie warto dać jej szansę!

Leave a comment for: "Kaze ga Tsuyoku Fuite Iru – odcinek 1"