Radiant – odcinek 1

Jak dowiadujemy się z (przydługiego) wstępu wygłoszonego przez narratora, ludzie obdarzeni magią – mocą nazywaną Fantasia – mogą stać się bohaterami lub demonami, zaś światu zagrażają spadające z nieba potwory, ochrzczone bardzo stosownie Nemesis. Do walki z nimi stają oczywiście magowie, ale że sami uchodzą za „skażonych” zwykli ludzie starają się mieć z nimi jak najmniej do czynienia. Dlatego też mieszkańcy pewnego miasteczka (chrzanić nazwę) nie są zachwyceni, gdy w pobliżu zaczyna się unosić dom czarownicy Almy. O ile jednak jej samej się boją, o tyle jej uczeń, Seth, budzi głównie irytację. Zapału mu nie brakuje, gorzej z systematycznością, i wyraźnie wierzy głęboko, że jeśli tylko bardzo będzie chciał, uda mu się zostać wielkim magiem i pogromcą Nemesis niejako na skróty. Tu wstawić szereg scenek komicznych oraz demonstrujących nietolerancję wobec magów, zaś na koniec – jakże by inaczej – atak Nemesis, z którym bohater nie daje sobie rady (zaś Alma jest chwilowo nieobecna). Jednakże w ostatniej chwili nadciąga pomocą, a więcej dowiemy się w następnym odcinku.

 

 

Powiem szczerze – lubię stare, schematyczne serie fantasy. Mają w sobie pewien urok mimo całej swojej naiwności. Nie znaczy to jednak, że będę żarła wszystko, co mi dadzą, a niestety Radiant sprawił, że w mojej głowie odezwało się kilka dzwonków ostrzegających przed potencjalną chałą. Aż za dobrze widać, że autor (nb. Francuz) był zafascynowany mangą, ale ta fascyncja na razie wydaje się polegać na „weźmy wszystkie fajne pomysły i zróbmy serię”. Czołówka kipi od postaci tak barwnych i oryginalnych, jakby barwność i oryginalność były wartościami samymi w sobie, a nie wynikającymi jakoś z fabuły. Sam odcinek nie tylko był schematyczny, ale przede wszystkim źle poprowadzony. Nie wymagam od zawiązania akcji cudów, tylko zgrabnego przykucia uwagi widza. Tymczasem tu w sumie się nudziłam – odbębniane scenki komediowe były poprzetykane porcjami strasznie sztywno podawanych informacji, których w gruncie rzeczy w tym momencie widz wcale nie potrzebuje.

 

To jednak jeszcze pół biedy, fabuła może się rozkręcić (acz nie liczyłabym na to przesadnie). Bardziej niepokoją mnie postaci, a w szczególności Seth, który przecież ma całą tę historię ciągnąć. Entuzjazm taki bohater ma wpisany w obowiązki służbowe, podobnie jak (niech zgadnę – początkową) łamagowatość. Gorzej jednak, że Seth zachowuje w sposób zaświadczający o absolutnie terminalnej głupocie. O ile w „czasach pokoju” można to (od biedy…) usprawiedliwić, o tyle w sytuacji zagrożenia taryfa ulgowa się kończy – tym bardziej, że jak pokazuje retrospekcja, Seth z atakiem Nemesis miał już do czynienia. To, że równie durnowato prezentują się wszyscy pozostali, nie pomaga. Niestety sporo jestem w stanie wybaczyć, ale nie postaci, które muszą się zachowywać jak obrane z rozumu, bo inaczej nie udałoby się popchnąć fabuły w pożądanym kierunku.

 

 

Wizualnie… Projekty postaci drugoplanowych są tak niepowtarzalne, że tracą wszelką oryginalność, zaś główny bohater, dla odmiany, wygląda jak wyciągnięty spod sztancy protagonista shounena. Tła były ładne w paru miejscach, za to Nemesis wyglądało… No, oszczędnie. Podobnie oszczędna wydaje się na razie magia, ale tu jestem skłonna przyznać, że może po prostu jeszcze nie dotarliśmy na etap fajerwerków.

Rzucę okiem na drugi odcinek, ale na razie nie ma tu niczego, co zatrzymałoby mnie przy ekranie. Jeśli bohater szybko nie nauczy się myśleć, to raczej niezbyt długo pozostanę przy tej serii.

Leave a comment for: "Radiant – odcinek 1"