Doukyonin wa Hiza, Tokidoki, Atama no Ue – odcinek 1

Subaru Mikazuki jest młodym, ale już popularnym pisarzem powieści z gatunku mystery. Wcześnie stracił rodziców, ale wygląda na to, że już od dzieciństwa był raczej aspołeczny, woląc książki od ludzi. To właśnie na cmentarzu, odwiedzając grób rodziców, spotyka małego kotka. Zabiera go ze sobą do domu, zainspirowany pomysłem na nową powieść, w której zło zbliża się na łapkach… kota, a jakże. Obserwacja niezrozumiałych dla niego zachowań zwierzaka wybitnie pomaga w rozwoju fabuły, więc książka powstaje w błyskawicznym tempie, a pod koniec pochłonięty tworzeniem Subaru wręcz zapomina o jedzeniu i spaniu. Kończy się to tak, że mdleje w progu własnego pokoju, z twarzą w kocich chrupkach.

Budzi się w towarzystwie własnego redaktora prowadzącego, który to się o niego całkiem słusznie martwił, ale większą mystery niż dostanie się tamtego do zamkniętego domu stanowi zniknięcie chrupek i pojawienie się w zamian licznych notatek do książki, które to fakty ku własnej grozie Subaru ze sobą właściwie łączy. Jak do tego wszystkiego doszło, dowiemy się od samego złoczyńcy, czyli wspomnianego kotka, a raczej kotki, która w tym momencie zyskuje głos (tzn. my ją słyszymy, Subaru nie). I wkłada w niego dużo emocji. Te same wydarzenia obserwujemy więc dla odmiany z jej perspektywy i w sumie trudno się dziwić, że dla bezdomnego niegdyś zwierzęcia, które musiało już się żegnać z pobratymcami na zawsze, głód i zaspokajanie go są tak istotne, że postanawia zaopiekować się człowiekiem najwyraźniej nie zawsze zdolnym do zadbania o samego siebie…

 

Erm, trudno się dziwić? No cóż, można się dziwić do upojenia albo zaakceptować, bo widać wyraźnie, że serial nie jest i na pewno nie będzie realistyczny, choć pojawiają się w nim boleśnie realistyczne sceny z przeszłości kotki. Jednak jej zachowanie, pomijając już sam głos, słyszalny tylko dla widzów, jest w dużej mierze przejawem zupełnie ludzkiego sposobu myślenia, opakowanego w uroczą kocią formę i słodko zmarszczony pyszczek, plus liczne SD. Czy to źle? Nie wydaje mi się, ta forma może się bowiem spodobać nie tylko miłośnikom kotów, którzy będą porównywać, do czego zdolni są ich ulubieńcy, a do czego jednak nie (np. moja Ursa nigdy nie podzieliła się ze mną jedzeniem, do którego z reguły trzeba ją zresztą – grzecznie! – namawiać, ale jej domaganie się uwagi i pieszczot podpada w opinii rodziny pod molestowanie). Fakt, jest to raczej „bajkowe” rozwiązanie, przywodzące na myśl produkcje dla młodszych widzów, ale ja bawiłam się całkiem dobrze i obejrzałam niemal cały odcinek z uśmiechem. Delikatnym, bo delikatnym, ale jednak.

 

Jeszcze kwestia ludzkich bohaterów. Oprócz Subaru, aspołecznego do granic nieuprzejmości, ewentualnie zespołu Aspergera, poznajemy jego odpowiednio do tej funkcji troskliwego i wyrozumiałego redaktora z wydawnictwa oraz przyjaciela z dzieciństwa, wesołego, otwartego i żywiołowego, czyli stanowiącego całkowite przeciwieństwo głównego bohatera. Innymi słowy, klasyka stereotypów, ale znów, czy to naprawdę źle? Da się przecież obejrzeć bez żadnego problemu, a jest też nadzieja na jakąś ewolucję, przynajmniej w przypadku Subaru, bo kot w pustym domu pisarza z całą pewnością oznacza rewolucję i postawienie jego świata na głowie.

 

Właśnie, puste ściany domu. O ile z zewnątrz wygląda on całkiem ładnie, środek straszy płaskimi i jednobarwnymi powierzchniami – co prawda mogę w dobrej woli uznać, że to wyraz nieprzywiązywania jego właściciela uwagi do wystroju, znakomicie pasujący do jego charakteru, ale przy okazji świetnie się też sprawdza jako sposób na oszczędzanie. Tych sposobów jest więcej, zwłaszcza liczne są płaskie plansze z kolorowymi paćkami czy wzorkami, doskonale nam znane, na których tle bohaterowie doznają wszelkiego rodzaju epifanii, porażeń i konwulsji. Cóż, przynajmniej ruszają się przy tym w miarę sprawnie, a same projekty postaci, choć niczym szczególnym się nie wyróżniają, są dość przyjemne. Podobnie kolorystyka, oświetlenie itd. Innymi słowy, nie będziemy tego bynajmniej oglądać dla porażająco estetycznych widoków, raczej trzeba przymknąć oko na tę biedę. Aczkolwiek spodziewam się sama po sobie co najmniej kilkukrotnego obejrzenia openingu, który jest uroczy i kolorowy w zupełnie bajkowy sposób, mniejsza o standardową j-piosenkę. Podsumowując: z przyjemnością czekam na drugi odcinek.

Leave a comment for: "Doukyonin wa Hiza, Tokidoki, Atama no Ue – odcinek 1"