Kenja no Mago – odcinek 1

No cóż, plan był dobry, ale jakoś nie wypalił, i oto zamiast czytać czyjąś zajawkę tej serii, sama ją piszę. I nie będzie w niej nic, czego się nie spodziewałam, natomiast będzie gorzej, niż mogłam się spodziewać. Zgodnie z przedpremierowymi zapowiedziami zawiązanie serii wygląda jak następuje: młody Japończyk, zwykły pracownik firmy, ginie w wypadku samochodowym i odradza się w świecie pełnym magii, gdzie od niemowlęctwa wychowuje go jak własnego wnuka miejscowy bohater narodowy i wielki mag, zwany mędrcem, a prywatnie Merlinem Wolfordem. Pomagają mu w owym wychowywaniu „babcia” Melida i niejaki Micheal, ucząc magii i miecza. Tak skutecznie, że chłopiec już w wieku ośmiu lat ich zadziwia, polując na dzika, a w wieku dziesięciu bez najmniejszego problemu pokonuje „zdemoniałego” niedźwiedzia (demony powstają, kiedy jakaś istota wykorzystująca magię skręca na ciemną stronę czy coś w tym stylu, równie oryginalnego).

Shin, lat 8, po upolowaniu dzika i trzech kuraków.

Pokonanie demona, Shin, lat 10.

W wieku piętnastu, kiedy Shin osiąga nominalną pełnoletniość, popisuje się przed gośćmi na swoim urodzinowym przyjęciu umiejętnością teleportacji (ponoć sam opracował zaklęcie) oraz siłą magicznego rażenia mierzoną prawdopodobnie w kilotonach. Budzi to konsternację i staje się przyczyną szybkiej narady, co począć z chłopakiem, który może stanowić zagrożenie dla całego świata, tym bardziej, że nie ma pojęcia, jak ów działa, bo wyrósł w lesie niczym dziczka (czy dziczek raczej), a przybrany dziadek nie nauczył go nawet, jak się używa pieniędzy, oraz innych praktycznych rzeczy. Na szczęście, ku oszołomieniu Shina dla odmiany, „wujek Dis” przedstawia się nagle jako król tego kraju (a skaczący sobie ciągle do oczu oneesan i oniisan to odpowiednio przyboczna strażniczka i nadworny mag, zaś Micheal to emerytowany dowódca gwardii) i proponuje ulokowanie go w stołecznej akademii magii, by tam się nieco oswoił ze światem, a świat z nim. Aha, kolejną rewelacją jest to, że Merlinowi w owym bohaterskim czynie, polegającym na uratowaniu samego króla, wówczas księcia, i reszty kraju przed straszliwym demonem, towarzyszyła Melida – jednak to nic w obliczu informacji, że byli oni małżeństwem!

Duża liczba zrzutek z SD całkowicie przypadkowa… (w sumie to nie).

Podróż karetą w towarzystwie przybranych dziadków, otwarcie podwoi stołecznej rezydencji Merlina, wypełnionej grozą w uniformach, zapoznanie się Shina z miastem – kiedy ten odcinek się skończy? – jeszcze szybka i skuteczna pokazówka umiejętności walki wręcz tudzież rycerskości, gdy chłopak pokonuje w ciemnym zaułku trzech niemilców uderzających do dwóch dziewcząt. Przy czym jedna zostaje zaprezentowana jako mająca głowę, druga od biustu strony, co oczywiście powoduje natychmiastową utratę dotychczasowego opanowania głównego bohatera. W tej sytuacji trudno nawet mieć za złe animacji do piosenki końcowej, że bez żenady prezentuje niebieskowłosą jako tę jedyną, mimo ukazania też sporego wianuszka innych panienek (ale też kilku przedstawicieli płci męskiej, trzeba przyznać).

Różnica w podejściu do postaci kobiecych widoczna gołym okiem.

Bardziej sztampowo i przewidywalnie by się chyba nie dało. W dodatku nieumiejętnie – owszem, introdukcja introdukcją, wiadomo, ale opowiadanie chłopakowi, kto jest kim w królestwie, z jego przybranymi dziadkami włącznie, po piętnastu latach? Już nawet te plakietki informacyjne pojawiające się przy postaciach mają więcej sensu… Zresztą tak samo logiczne jest wychowywanie protagonisty przez Merlina bez wiedzy o podstawowych rzeczach – niby gdzie Melida miała oczy i rozum, że wcześniej o tym nie pomyślała? Nie ogarniam też na razie, po co niby bohater ma pamiętać swoje poprzednie życie – pomijając fakt, że wobec tego nie powinna mu być obca ani koncepcja ekwiwalentu wymiennego, ani placówek edukacyjnych, ani widok damskiego dekoltu. Takich drobnych nielogiczności i głupot wynikających z upartego wykorzystywania isekajowych schematów, zupełnie niepotrzebnych, jest więcej, niż mam ochotę wyliczać, a pewnie będzie jeszcze więcej. I jakoś mnie nie bawi nic z tych rzeczy, które zapewne miały, jak zasmarkany ze wzruszenia Merlin.

Graficznie jest przeciętnie, tu i tam pustawo, a w scenach akcji oszczędności maskowane są wybuchami itp.; tu i tam krzywo i nie mam na myśli SD; tu i tam komputery rzucają zaklęcia od cyrkla i wznoszą budynki tudzież urządzają wnętrza od linijki. Niemniej na całość da się w sumie chyba patrzeć bez wielkiego bólu oczu, chociaż szczerze mówiąc, wolałabym jednak nie. No cóż, może za tydzień znajdę w tej serii jakiś pozytyw…

Leave a comment for: "Kenja no Mago – odcinek 1"