Shoumetsu Toshi – odcinek 1

Była sobie część miasta (chyba Tokio), której pewnego słonecznego dnia było zniknęło się. Pozostały po tym tajemniczy obszar (chyba) próżni/pustki nazwano Lost, teren zagrodzono, postawiono wojsko i zabroniono się komukolwiek zbliżać. Jedna, dwie lub trzy (albo i jeszcze więcej) mniej lub bardziej rządowe organizacje próbują dociec do prawdy, trzymając przy tym wszystkich zwykłych obywateli z daleka. Przynajmniej do czasu, kiedy para naukowców pracująca zdaje się dla mrocznego puchacza wynajmuje usługi niezrównanego kuriera imieniem Takuya, który jeździe na niezniszczalnym żółtym skuterku. Otóż ma on wyrwać ze szponów jakiejś tam agencji pewną dziewczynę. Co też oczywiście robi w iście kaskaderskim stylu, by potem dowiedzieć się, że Yuki (bo tak się owa „paczka” zowie) to jedyna osoba ocalała z terenu dzisiejszego Lost. W dodatku po drodze okazuje się, że panienka posiada jakieś tajemnicze moce, które ratują skórę jej i kuriera w najwygodniejszych momentach. Nie żeby Takuya był w całą aferę osobiście zamieszany (chyba że o czymś nie wiemy), ale bez mrugnięcia okiem przyjmuje kolejne zadanie: zabrać Yuki na teren Lost, skąd rzekomo pochodzi wiadomość od jej zaginionego ojca, który chce, żeby córeczka właśnie tam się udała. Pal sześć, że teren jest dla cywili niedostępny, pal sześć, że nie działa tam żadna komunikacja, pal sześć, że nikt, kto się tam udał, nie wrócił… Kasa z tego będzie? Jeśli wierzyć na słowo dwójce szemranych naukowców, to oczywiście. Wierzymy? No pewnie? Jedziemy? Od razu! A że czyhają na nas różni mniej lub bardziej niebezpieczni ktosie? E, tam, damy radę! Wszak skuter mamy pancerny, ostre przedmioty się Takuyi prawie nie imają, a i ostrzał z helikoptera to też pikuś.

Coś tam w zapowiedzi sezonu pisałam, że pewnie seria będzie cierpieć na przerost obsady i niedobór czasu ekranowego. Nie spodziewałam się jednak, że już od początku będzie tak słabo. Bo niby fajnie, że akcji tu sporo, ale wszystko musi mieć ręce i nogi… Tutaj to ja nawet porządnego korpusu nie widzę, a co najwyżej kilka przypadkowych części poskładanych bez jakiejkolwiek wiedzy anatomicznej. Nie ma bata, żeby coś takiego miało szansę ożyć.

Nie dość, że całość jedzie na przestarzałych schematach fabularno-postaciowych, to jeszcze robi to w sposób tak nieudolny, że aż szkoda słów. Ani scenariusz, ani kreacja bohaterów nie są konsekwentne. Ten pierwszy to jeden wielki bajzel i zmusza tych drugich to podejmowania wyjątkowo debilnych decyzji, które kłócą się z tym, co rzekomo próbuje się widzowi wmówić w bardzo, ale bardzo to sztucznych dialogach. I, łomatko, sceny akcji? Serio, dawno się tak nie uśmiałam, więc nie polecam jedzenia czy picia w trakcie ewentualnego seansu.

Wisienką na tej wątpliwej jakości torcie jest oprawa techniczna. Muzycznie chyba tylko piosenka z openingu się broni, reszty mogłoby nie być. Grafika jest bardzo uproszczona, animacja co chwilę ma czkawkę, a wstawki komputerowe wołają o pomstę do nieba.

Serio, wyliczanie wszystkich niedorzeczności i sztampy zajęłoby wieki, a nie ma tu nic, co by te braki w jakikolwiek, nawet minimalny sposób rekompensowało. Cóż, jeśli tak wygląda wprowadzenie (weź wszystkie elementy fabuły, wrzuć do kociołka i zamieszaj), to aż się boję, co będzie dalej… Ok, no dobrze, jeden, mikroskopijny plusik za końcówkę i pokiereszowanego protagonistę. Reszta nadaje się do kosza.

O, właśnie tego puchacza!

Leave a comment for: "Shoumetsu Toshi – odcinek 1"