Arifureta Shokugyou de Sekai Saikyou – odcinek 1

Od zera do mściciela!

W dwadzieścia kilka minut…  Ale może od początku: siedemnastoletni Hajime Nagumo ma prawdziwego pecha, bo nie dość, że w szkole robił za kozła ofiarnego, to nawet gdy zostaje przeniesiony do magicznego świata jako potencjalny jego wybawca, nie wiedzie mu się najlepiej. Wszyscy jego koledzy dostali bowiem jakieś przydatne umiejętności, a on jeden posiada zupełnie bezużyteczną moc… transmutacji. Nie wiem, co za geniusz uznał, że taki talent nie przyda się do niczego, prócz wyrabiania broni, kiedy już bohater trochę poćwiczy rzemiosło. Żeby jeszcze ktoś z głównodowodzących tym cyrkiem (bodajże papież stoi najwyżej w hierarchii…) wpadł na pomysł, żeby dać chłopaki możliwość rozwinięcia posiadanych umiejętności… Nie, lepiej wrzucić go razem z innymi na trening ogólny i gnoić za braki fizyczne. Serio, gdzie w tym jakakolwiek logika? Żeby przekładać efektowność nad efektywność w walce z demonicznym wrogiem… No, ale to tylko fabularny pretekst do tego, żeby z nastolatka zrobić przepakowanego mściciela, więc na ten temat już zamilknę.

Po trwającym bliżej nieokreślony czas treningu przychodzi pora na sprawdzian umiejętności w wielkim i niebezpiecznym lochu orków, gdzie jeden nieostrożny ruch sprawia, że cała zgraja spada z poziomu dwudziestego (bo nie mogło się obejść bez „growej otoczki”) na sześćdziesiąty czwarty, skąd ledwo uchodzą z życiem po ataku dwóch potężnych wrogów jednocześnie. Nie wszyscy oczywiście, bo gdy Hajime pomaga innym się wycofać i liczy na wsparcie reszty, kiedy sam zwiewa przed potworem po walącym się moście, jeden z towarzyszy podróży postanawia wykorzystać zamieszanie i się chłopaka pozbyć. Tym sposobem bohater spada wraz z potworem w ciemną otchłań, gdzie mało nie zostaje pożarty kolejno przez krwiożerczego wilka, królika i niedźwiedzia. Ten ostatni żywi się jego łapką, ale zdesperowany chłopak ostatecznie wpada na pomysł, by wykorzystać swoje moce, drążąc tunel w głąb skały, gdzie najprawdopodobniej i tak dokona żywota z powodu utraty krwi. Jednak nie? Cóż…

Ocenę zacznę od tego, że z pierwowzorem do czynienia nie miałam. Z mangą przelotnie, ale po seansie odcinka trochę poszperałam i wychodziłoby na to, iż z transformacją medium od słowa przez obraz do animacji znacznie maleje liczba scen. Słowem: cięcia! Ponoć komiks to już niemiłosiernie pocięty oryginał, a anime to wypatroszona wersja komiksu. W skrócie? Jest źle, naprawdę źle, bo ocenie podlega tylko to, co widzę na ekranie. Może pierwowzór wypada lepiej, ale w ostatecznym rozrachunku nie ma to większego znaczenia.

Po drugie, ale równie ważne: w tym odcinku prawie nic nie widać. Ja wiem, że akcja rozgrywa się w czeluściach jakiegoś orkowego lochu, ale bez przesady… Żeby braki technicznie aż tak bardzo rzucały się w oczy? Te trójwymiarowe potwory też nie wyglądały najlepiej. Pomijając piosenki, muzycznie jest zupełnie nijako.

Po trzecie i chyba też równie ważne: ale to było głupie! Znaczy, podejrzewam, że gdyby scenariusz napisał kto inny i gdyby rozciągnąć te wydarzenia w czasie, to może dałoby się to oglądać, ale w obecnej wersji będzie trudno. Już nawet pal sześć, to że bohater ma diabelne szczęście, że po stracie całego ramienia ląduje w bajorku Święconej Wody, która go uzdrawia, a wygłodzony i zmuszony do ucztowania na potwornych tubylcach, nie umiera, a zyskuje zdolności wszystkiego, co zeżre. Pomińmy nawet to, jak szybko z kompletnej fajtłapy zamienia się w żądnego zemsty twardziela. On przez bite dwadzieścia minut z hakiem na głos komentuje to, co robi. Żeby to jeszcze był monolog wewnętrzny (jest nim może minutę lub dwie)… Ale nie, japa mu się zamyka, nawet jak wilcze mięso trawi mu wnętrzności. Dziur fabularnych i absurdów tu co niemiara, schemat na schemacie, chociaż nie mogę napisać, abym źle się bawiła. Naprawdę porządnie się uśmiałam, aczkolwiek mam wrażenie, że to tylko chwilowe rozbawienie i szybko mi przejdzie, bo to jest naprawdę złe. W sumie najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że całkiem niedawno inne anime pokazało, że motyw „przepaka-mocokanibala” da się zrobić tak, żeby serial był nie tylko oglądalny, ale naprawdę dobrze się go oglądało, mimo widocznych wad. Tutaj zaś? No cóż, ostatecznie i tak wszystko sprowadza się do tego, co kto lubi.

Za tydzień: spotkanie z pierwszą dziewoją w haremie naszego mrocznego mściciela!

Leave a comment for: "Arifureta Shokugyou de Sekai Saikyou – odcinek 1"