Arifureta Shokugyou de Sekai Saikyou – odcinek 2

Od mściciela do Robinsona Crusoe!

Umiejętności transmutacyjne bohatera przeszły prawdziwą metamorfozę w poprzednim odcinku, bo na początku potrafił chyba jedynie przerabiać skały i kamienie w różne szkaradziejstwa. Teraz zaś uzbrojony w niesamowicie nowoczesny jak na isekajowe standardy pistolet napędzany nowo zdobytą mocą, odziany w niedźwiedzią skórę i wyposażony w „podręczny” plecaczek Hajime przemierza wielki loch w poszukiwaniu wyjścia. A że nie ma zbytniej możliwości podróżowania w górę, to schodzi coraz niżej, pożerając spotkane na drodze potwory i zyskując ich moce. Nie ma jeszcze pojęcia, że to, co znajdzie w mrocznych czeluściach, na zawsze odmieni jego życie.

Tymczasem jego przyjaciele, a właściwie jedyna osoba z jego byłej drużyny przeżywa rzekomą śmierć nastolatka. Reszta albo sprawę ignoruje, albo nieudolnie stara się ukryć swoją winę, albo w przypływie natchnienia wpada na rozwiązanie całej tej sprawy, ale przebłysk geniuszu bagatelizuje, bo no oczywiście, że nic takiego nie mogło się wydarzyć. Swoją drogą, że nikt koledze, który przez swoją głupotę i zuchwałość wszystkich w całe to bagno wpakował, nie dał po mordzie… Wszyscy grzecznie przytakują, że tak, najlepiej zapomnieć o wszystkim, bo się gawiedź przerazi, że im jednego Wybawcę tak łatwo potworzysko usiekło. Umm, zero protestów, serio? Swoją drogą gruntową, kto wpadł na pomysł, że postać niewyrośniętej i zachowującej się jak dzieciak nauczycielki, która tupie nóżką, jak coś jej się nie podoba, to dobry pomysł? Ani to śmieszne, ani się poważnie tego traktować nie da i chyba wyszło jakiś czas temu z mody…

Ale wracając do naszego miłośnika survivalu… Nagumo dociera ostatecznie do podejrzanie wyglądających wrót, których strzeże para czegoś, co po „ożywieniu” przypomina mocno niedorozwinięte cyklopy. Oczywiście chłopak obie przeszkody pokonuje w miarę sprawnie i równie łatwo przychodzi mu ustalenie, jak zapieczętowane drzwi otworzyć. Swoją drogą, ktoś chyba wybitnie chciał, żeby jakiś nieszczęśnik, który ostatecznie tam dotrze, był w stanie nie tylko bez większego problemu blokadę wrót zneutralizować, ale również podjąć decyzję o ewentualnym uwolnieniu uwięzionej tam panienki. Bo ani klucz nie był dostatecznie dobrze ukryty, ani panienka nie była dostatecznie dobrze zapuszkowana, skoro mogła bohaterowi w łzawym monologu opowiedzieć historię swojego życia. A to skłoniło go do jej uwolnienia. Dziewoja wygląda na wiek bardzo wczesnonastoletni, ale jak się zapewne domyślacie, to tylko pozory. Jej prawdziwego imienia nie poznajemy, bo chcąc wyrwać się z okowów przeszłości, prosi wybawcę o nadanie jej nowego imienia. Ten z kolei wpada w poetycki nastrój i zaczyna paplać coś o świetle księżyca i tym podobnych bzdetach, dochodząc do wniosku, że wybierze coś ze swojego języka. Pada na Yue, które jest w sumie chińskie, ale niech chłopakowi będzie. Przeżył szok w głębinach, więc mogło mu się coś tam w głowie poprzestawiać.

Ciemność, ciemność widzę!

Drugi odcinek, podobnie zresztą jak poprzedni, to dwudziestokilkuminutowa tragedia w tylu pourywanych aktach, że szkoda gadać. Montażowy bajzel pierwszej klasy, bo sceny ewidentnie kończą się tam, gdzie nie powinny, a ich ciąg zdecydowanie nie płynie. Dodajmy do tego jeszcze wciśniętą na siłę ekspozycję, kilkuminutową powtórkę wydarzeń z poprzedniego epizodu i voilà! Pracę scenarzystów można by porównać do sytuacji, kiedy przed odkrywającym zabawę w klocki dzieciaczkiem postawi się zadanie zbudowania z nich skomplikowanego zamku zamiast prostego domku, a ostateczny efekt jest tyle przekomiczny, co tragiczny. Raz, że bez ładu i składu to tworzą, a dwa, że nawet bez znajomości pierwowzoru widać cięcia. Oj, jeśli to ma być reklama light novel, to ja bym na miejscu autora z miejsca się od serialu odcięła.

A, no i w tym odcinku z ust głównego bohatera pada cudowna kwestia, która bardzo dobrze podsumowuje moja odczucia wobec większości scen rozgrywających się w lochach. „Kurde, tutaj nic nie widać” – brawo, brawo za dystans do produkcji i poczucie humoru. A tak na serio, oj słabiutko pod względem technicznym, oj słabiutko. I nadal tylko piosenki do czegokolwiek się nadają, bo reszta muzyki jest kompletnie nijaka.

Poetycki nastrój w sam raz na koniec odcinka…

Comments on: "Arifureta Shokugyou de Sekai Saikyou – odcinek 2" (1)

  1. Tablis said:

    Autor sam tak chciał, żeby było zabawniej. Studio White Fox miało to zrobić, i to na wiosnę 2018, jednak zaszły „niesprecyzowane okoliczności” i wymienili ekipę. Owe są według plotek takie, że Autor zobaczył co zdziałali w White Fox i rzekł non passumus. A że prace były już zaawansowane, Asread musiało to wszystko sklejać po swojemu, z efektami jak widać.

Leave a comment for: "Arifureta Shokugyou de Sekai Saikyou – odcinek 2"