Uchi no Ko no Tame Naraba, Ore wa Moshikashitara Maou mo Taoseru Kamo Shirenai – odcinek 1

W opisie serii stało jak byk, że jest to opowieść o poszukiwaczu przygód, który znajduje w lesie małą dziewuszkę – i w ten sposób można by w zasadzie streścić pierwszy odcinek. Niejaki Dale ma o tyle problem, że z małą – imieniem Latina – dogaduje się na razie słabo, bowiem jego znajomość języka demonów (używanego przez ludzi, cóż za miły zbieg okoliczności, do rzucania zaklęć) jest mocno ograniczona. Z tego też powodu nie ma pojęcia, skąd tytułowe dziecko wzięło się w głębi lasu i dlaczego ma ukruszony jeden róg, co zazwyczaj jest piętnem zarezerwowanym dla przestępców. Niewiele jednak myśląc, zabiera Latinę do swojego miasta, gdzie z pomocą przyjaznych tubylców (czyli właścicieli gospody, w której się stołuje i mieszka) karmi ją, poi, a następnie odziewa i obuwa, na koniec podejmując decyzję, że weźmie ją na wychowanie. Uff.

Nie mam nic przeciwko seriom, które kładą większy nacisk na okruchy życia niż na wątki przygodowe, ale jeśli miałabym być szczera, ta fabuła sprawia wrażenie zrobionej straszliwie na odwal się. Dale najpierw tłumaczy (sam sobie), co robi w lesie, potem zaś na głos komentuje zachowanie Latiny, okraszając to (również na głos) przemyśleniami dotyczącymi jej sytuacji. Właściciele gospody korzystają z okazji, by dopowiedzieć o Dalu to, czego sam nam nie powiedział… No, macie chyba obraz sytuacji. Wszystko to sprawiło, że odcinek okazał się raczej nudny (acz w sumie bezbolesny), a co gorsza – okropnie letni emocjonalnie. Zupełnie jakby ktoś uznał, że urocze dziecię (płci żeńskiej) uśmiechające się rozkosznie do jedzenia i przymierzające nowe ciuszki wystarczy, by widz rozpłynął się ze wzruszenia.

Na odwal się zrobiony jest też świat, co widać na przykładzie współczesnej wanny (z magicznie uruchamianą wodą bieżącą) oraz – tu kwiknęłam – wcale-nie-internetu, z którego korzystają bohaterowie. Magicznego, rzecz jasna. Dorzućmy do tego jeszcze bardzo przeciętną grafikę – ładną na zbliżeniach, ale sztywną i raczej nijaką – oraz czołówkę, której słuchanie autentycznie zabolało i dostajemy seryjkę do pięt nie dorastającą chociażby Udon no Kuni no Kin’iro Kemari. No, zapewne o tyle „lepszą”, że zawiera uroczą dziewczynkę z opcją romansową (ciekawe, czy anime do tego dojdzie?). Zobaczymy, ale jeśli fabuła nie nabierze odrobiny charakteru, to nie wróżę tej serii zbyt dobrze.

Leave a comment for: "Uchi no Ko no Tame Naraba, Ore wa Moshikashitara Maou mo Taoseru Kamo Shirenai – odcinek 1"