Hataage! Kemono Michi – odcinek 1

No proszę, drugi nietypowy isekaj w sezonie, i to na moim dyżurze? W dodatku, kto by pomyślał, bawiłam się znacznie lepiej niż przy małej bibliotekarce… Trudno było się nie uśmiać i z konceptu, i z jego realizacji: stojący właśnie u szczytu swej kariery, czyli zwieńczenia jej prawdopodobnym mistrzostwem świata zapaśnik, pragnący w kolejnym, nowym rozdziale swego życia otworzyć sklep z ukochanymi do granic obsesji (żeby nie powiedzieć fetyszyzmu) zwierzętami, zostaje wezwany magicznie do innego świata, by jako heros eliminować z niego demoniczne bestie… tyle że on woli je zagłaskać niemal na śmierć!


Genzo Shibata, kiedy już zdjął zwierzęcą maskę, a jeszcze nie zdobył odzienia – wezwany został wprost z ringu w stosownym do zapasów stroju, który natychmiast zyskał mu wśród lokalsów opinię zatwardziałego perwersa, czym się zresztą Genzo zupełnie nie przejął – wydał się człowiekiem sympatycznym, zdumiewająco praworządnym i mającym nieopanowaną słabość do macania wszelkich futerek w zasięgu ręki, w razie potrzeby z użyciem efektownych chwytów zapaśniczych. Zaczęło się od dwójki zwierzołaków w ciemnym zaułku, która zresztą miała (i ma) wobec niego niecne zamiary, przez uratowanie wilczej spryciuli Shigure (nie mylić z wilkołaczką), a skończyło na stadku cerberów o psich instynktach, co zapewniło mu nieco grosza od gildii łowców bestii.


Opisywać fabuły odcinka bardziej szczegółowo nie zamierzam, bo warto go zobaczyć – bawiłam się naprawdę nieźle i jestem pewna, że twórcy też, przerysowując ekstatyczne reakcje Genzo na widok zwierzołaków do granic, a może i poza nie. Z pewnością poza granice czwartej ściany, zburzonej jeszcze przed openingiem cudownym monologiem bohatera o nowym rozdziale jego życia. Czy takoż poza granice dobrego smaku, to się pewnie okaże, bo choć gagi momentami były dość jednoznacznie dwuznaczne, to np. ekspozycja bielizny na „szlachetnym tyłku księżniczki” wzbudziła jedynie mój zdrowy rechot, tak absurdalne było potraktowanie jej przez Genzo niczym rywala z ringu. Aczkolwiek mogła być krótsza, ta ekspozycja znaczy, a przy takich żartach nie tylko łatwo przegiąć, ale i znudzić, o ile się nie ma pomysłu na nowe (co ładnie ilustrują zrzutki z tym samym psim amorkiem, czyli towarzyszem Genzo, „czystej krwi kundlem” – a były cztery takie sceny). Pożyjemy, zobaczymy.

Wizualnie nie widzę powodu narzekać, choć roznegliżowanego bohatera nie wpisuję w kategorię fanserwisu dla damskiej części widowni, za to dla męskiej znalazło się parę panienek do zawieszenia oka i z pewnością znajdzie się więcej, także hojniej wyposażonych. Całość mimo paru oszczędnościowych trików wygląda i rusza się dość przyzwoicie, stroi też odpowiednio zabawne miny. Ciekawie brzmi seiyuu Genzo, dodatkowo podkreślając głębokim głosem komiczność tej opartej na przeciwieństwie wyglądu (i zajęcia) oraz charakteru postaci. Absurdalny humor wydaje się najważniejszym elementem pierwszego odcinka. Sugeruję zerknąć i mam nadzieję, że nie będę tego już za tydzień odwoływać.

Leave a comment for: "Hataage! Kemono Michi – odcinek 1"