Dorohedoro – odcinek 2

No proszę, to było gorsze, niż się spodziewałem. Nie wątpię w zdolności studia Mappa, ale spojrzałem na karierę reżysera Yuuichirou Hayashiego – nie za ciekawie to wygląda, a drugi odcinek jest na nieszczęście przykładem dość marnej reżyserii.

Żeby nie było nieporozumień – za co chwaliłem wcześniej, za to nadal chwalę. Odcinek ten jest ponownie pełen cudnych teł i sprawia mi wielką satysfakcję oglądanie świata przedstawionego w mandze z nowej perspektywy. Walki dalej są popisowym wykorzystaniem CGI, niestety cała reszta animacji postaci razi coraz mocniej. Pod względem stylu nie mam uwag – wspominałem już, że próba oddania Dorohedoro jest pioruńsko trudna, i poradzono sobie jak na skalę wyzwania doskonale. Jest dalej brutalnie, surrealistycznie, różnorodnie, odrażająco i bajkowo zarazem. Zniknęło sporo brudu, to mogę wybaczyć, ale są też inne koszta. W tym tytule postacie chodzą w maskach przez dziewięćdziesiąt procent czasu, ale to nie pretekst, aby mimika była tak słaba, jak jest. Kaiman ma łeb gada, więc jest w tym doza realizmu, ale animacja jego głowy ogranicza się do pyska, który się otwiera lub zamyka, i minimalnych ruchów oczami. Pewnie łatwiej bym o tym zapomniał, gdyby postać pociągnął seiyuu. Wataru Takagi to dobry i doświadczony aktor, ale ma pięćdziesiąt trzy lata, i niestety, słychać to w każdym słowie. Kaiman to młody facet, a tu brzmi, jakby był co najmniej po czterdziestce.

Wszystko to nie kłuło by mnie pewnie w oczy, gdyby scenariusz wciągał, tymczasem odcinek zdołał mnie zirytować już na wstępie. Odcinek pierwszy skończył się przebitką na ludzi Ena (Noi i Shina) masakrujących jakichś nieszczęśników. Odcinek drugi zaczyna się… od sceny przed ową jatką, po czym skacze do Kaimana, do Nikaido, do następnej sceny z Kaimanem, aby w końcu pokazać raz jeszcze jatkę z pierwszego odcinka. Znam mangę niemal na pamięć, a zacząłem się gubić, niezła robota! Cała reszta odcinka to zbiór scen z pierwszego tomu, który w zasadzie „przerabiają” do końca. Gdyby jakoś zgrabnie ujęli i skondensowali najważniejsze wątki, to nie miałbym uwag, ale w zaserwowanej wersji bardziej przypomina to bigos scen bez ładu i składu. Ze względu na fabułę prawie wszystko z tego można by z łatwością wyciąć, w mandze głownie budują klimat, ale to ma sens, kiedy każda ma po rozdziale, a nie po trzy minuty czasu antenowego.

Tak więc o ile pierwszy odcinek zachęcił mnie do kontynuowania seansu, tak drugi w niemal równie dużym stopniu zniechęcił. Za tydzień ostateczny werdykt…

Leave a comment for: "Dorohedoro – odcinek 2"